niedziela, 12 sierpnia 2018

Podrugiej stronie, ja (cz.III, ostatnia)

Kobieta podnosi głowę i zerka w stronę okna. Poranna mgła napiera mlekiem na szyby. Słońce jeszcze jest schowane za górskimi szczytami. Trochę czasu minie zanim je zdobędzie i rozświetli przestrzeń na żółto. Do tego czasu świat będzie tkwił w dziwnej niepewności.
Masz ochotę na spacer?
Pies porusza ogonem i zaczyna szczekać.
Ciii – upomina go kobieta. – Jeszcze obudzisz chmury, a ja dzisiaj mam ochotę na błękitne niebo.


– Błagam, już dość – mówię i próbuję zasłonić dłońmi oczy, ale ktoś chwyta moje ręce.
– Patrz co jej zrobiłaś! – krzyczy ten, którego głos wydawał mi się początkowo seksowny. Teraz jednak zmieniłam zdanie. Każde jego słowo jest jak ślina, którą chciałby mnie opluć. I ta nienawiść. I czym ja sobie zasłużyłam? Przecież nigdy nie byłam w żadnej górskiej chacie.
– Nigdy nie byłam… – zaczynam mówić, ale urywam w połowie zdania. Bo już wiem, że jednak byłam. Tak, byłam i widziałam kobietę o czarnych włosach, ale wówczas sprawiała ona wrażenie całkiem żywej. Zdecydowanie żywej i pełnej tego zapału charakterystycznego dla kobiet, które zasila jakaś pieprzona energia słoneczna.


Ależ proszę, niech pani wejdzie – mówi i wykonuje ręką gest zapraszający. Ubrana na czarno kobieta przez chwilę stoi w miejscu, jakby nie była pewna czy ma ochotę na przekroczenie progu, ale potem robi krok do przodu.
Ma pani piękny dom.
Dziękuję. Mów do mnie Anna – wyciąga szczupłą dłoń, która prawie niknie w tej drugiej, szerokiej i szorstkiej.
Ja też mam na imię Ania – odpowiada kobieta.
A to jest Budrys. – Bernardyn staje pośrodku salonu i obnaża swoje sporej wielkości zęby. – Proszę się go nie obawiać, jest łagodny jak baranek.
Sprawia wrażenie groźnego.
Budrys, leżeć, co ty wyprawiasz? Przecież nie tak witamy gości! – upomina go, ale pies wciąż stoi na lekko ugiętych łapach, gotowy do skoku.


– To był przypadek – mówię i czuję, że moje słowa brzmią fałszywie.
– Przypadek?
– Nie powinnam była zaglądać do jej laptopa. Popełniłam błąd… Ale nie mogę sobie przypomnieć co zobaczyłam! Nie pamiętam!

Jeżeli przeszkadzam, to przyjdę później.
Ależ nie! Przyjemnie raz na jakiś czas kogoś gościć. Żyję tutaj trochę jak pustelnica.
Uśmiecha się, ale w jej śmiechu nie ma radości. – Kiedy jestem w trakcie pisania powieści zapominam o całym świecie, a przecież nie powinnam, bo on istnieje i dopomina się o moją osobę w ten czy inny sposób. Towarzystwo psa nie zastąpi tego ludzkiego, chociaż czasami mam wrażenie, że Budrys dobrze wie o czym mówię.
A o czym piszesz, jeżeli to nie tajemnica?
To kryminał. Napijesz się czegoś ciepłego?
Z przyjemnością.

Ciepło napiera na moją skórę, a potem wychodzi spod niej w formie wilgotnych kropelek.
– Co takiego przeczytałaś? – mężczyzna niemal krzyczy a ja zyskuję pewność, że nie jest policjantem, że musi być w jakiś sposób zaangażowany emocjonalnie w całą sprawę. Może to były kochanek, który uświadomił sobie utraconą szansę, bo chyba nie miała męża. Nie mogła mieć. W końcu mieszkała sama z psem.

Słodzisz? – zapytał głos z kuchni.
Dwie łyżeczki – odparła kobieta i poczuła, że może nie wypada aż tyle. Że w tym domu, gdzie wszystko miało swoje miejsce, zbyt duża ilość cukru może okazać się jakąś przeszkodą. Ale było już za późno na wycofanie swoich słów. „Albo tylko jedną”, zabrzmiałoby dziwnie przygnębiająco.
Wstała z kanapy i podeszła do biurka, na którym stał otwarty laptop. Odruchowo dotknęła touchpada. Ekran pojaśniał.
– „Dwie łyżeczki” – przeczytała na głos. – „Odparła kobieta i poczuła, że może nie wypada aż tyle. Że w tym domu, gdzie wszystko miało swoje miejsce, zbyt duża ilość cukru może okazać się jakąś przeszkodą. Ale było już za późno na wycofanie swoich słów. „Albo tylko jedną”, zabrzmiałoby dziwnie przygnębiająco”-- dokończyła i poczuła, że nie jest w stanie stać o własnych siłach.
To mój komputer. Czytanie tego co tam napisałam jest jak rozrywanie koperty z prywatną korespondencją – powiedziała kobieta o czarnych włosach wchodząc do salonu z parującymi herbatą filiżankami.
Nie rozumiem… Jak mogłaś przewidzieć…
Niczego nie przewiduję – kobieta odłożyła tacę. – Ciebie po prostu tutaj nie ma.


Otwieram oczy. Moje serce bije jak oszalałe. Przez chwilę nie mam pojęcia ani gdzie się znajduję, ani nawet kim jestem. Ale po chwili wszystko we mnie zaczyna łagodnieć. Oddech zwalnia i nabiera pewności, że jestem bezpieczna. Tylko dlaczego? Dotykam głowy, ale nie wyczuwam krwi czy guza.
Wstaję z łóżka i wsuwam na nogi ciepłe kapcie. Szurając o drewnianą podłogę idę do lustra. W powietrzu wyczuwam słodkawy zapach charakterystyczny dla psich łap. Włączam światło i przez chwilę stoję oniemiała. Po chwili jednak oddycham z ulgą. Wszystko jest na miejscu. Odgarniam swoje czarne włosy przez jakiś czas spoglądając z zadowoleniem na szczupłe dłonie.
– Witaj, Anno – mówię, a kobieta w lustrze kiwa głową jakby posiadała osobne życie, ale przecież to jestem ja, prawda? To muszę być ja.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz