Kobieta podnosi
głowę i zerka w stronę okna. Poranna mgła napiera mlekiem na
szyby. Słońce jeszcze jest schowane za górskimi szczytami. Trochę
czasu minie zanim je zdobędzie i rozświetli przestrzeń na żółto.
Do tego czasu świat będzie tkwił w dziwnej niepewności.
– Masz ochotę
na spacer?
Pies porusza
ogonem i zaczyna szczekać.
– Ciii –
upomina go kobieta. – Jeszcze obudzisz chmury, a ja dzisiaj mam
ochotę na błękitne niebo.
–
Błagam, już dość – mówię i próbuję zasłonić dłońmi
oczy, ale ktoś chwyta moje ręce.
–
Patrz co jej zrobiłaś! – krzyczy ten, którego głos wydawał mi
się początkowo seksowny. Teraz jednak zmieniłam zdanie. Każde
jego słowo jest jak ślina, którą chciałby mnie opluć. I ta
nienawiść. I czym ja sobie zasłużyłam? Przecież nigdy nie byłam
w żadnej górskiej chacie.
–
Nigdy nie byłam… – zaczynam mówić, ale urywam w połowie
zdania. Bo już wiem, że jednak byłam. Tak, byłam i widziałam
kobietę o czarnych włosach, ale wówczas sprawiała ona wrażenie
całkiem żywej. Zdecydowanie żywej i pełnej tego zapału
charakterystycznego dla kobiet, które zasila jakaś pieprzona
energia słoneczna.
– Ależ proszę,
niech pani wejdzie – mówi i wykonuje ręką gest zapraszający.
Ubrana na czarno kobieta przez chwilę stoi w miejscu, jakby nie była
pewna czy ma ochotę na przekroczenie progu, ale potem robi krok do
przodu.
– Ma pani
piękny dom.
– Dziękuję.
Mów do mnie Anna – wyciąga szczupłą dłoń, która prawie
niknie w tej drugiej, szerokiej i szorstkiej.
– Ja też mam
na imię Ania – odpowiada kobieta.
– A to jest
Budrys. – Bernardyn staje pośrodku salonu i obnaża swoje sporej
wielkości zęby. – Proszę się go nie obawiać, jest łagodny jak
baranek.
– Sprawia
wrażenie groźnego.
– Budrys,
leżeć, co ty wyprawiasz? Przecież nie tak witamy gości! –
upomina go, ale pies wciąż stoi na lekko ugiętych łapach, gotowy
do skoku.
–
To był przypadek – mówię i czuję, że moje słowa brzmią
fałszywie.
–
Przypadek?
–
Nie powinnam była zaglądać do jej laptopa. Popełniłam błąd…
Ale nie mogę sobie przypomnieć co zobaczyłam! Nie pamiętam!
– Jeżeli
przeszkadzam, to przyjdę później.
– Ależ nie!
Przyjemnie raz na jakiś czas kogoś gościć. Żyję tutaj trochę
jak pustelnica.
Uśmiecha się,
ale w jej śmiechu nie ma radości. – Kiedy jestem w trakcie
pisania powieści zapominam o całym świecie, a przecież nie
powinnam, bo on istnieje i dopomina się o moją osobę w ten czy
inny sposób. Towarzystwo psa nie zastąpi tego ludzkiego, chociaż
czasami mam wrażenie, że Budrys dobrze wie o czym mówię.
– A o czym
piszesz, jeżeli to nie tajemnica?
– To kryminał.
Napijesz się czegoś ciepłego?
– Z
przyjemnością.
Ciepło napiera na
moją skórę, a potem wychodzi spod niej w formie wilgotnych
kropelek.
– Co takiego
przeczytałaś? – mężczyzna niemal krzyczy a ja zyskuję pewność,
że nie jest policjantem, że musi być w jakiś sposób zaangażowany
emocjonalnie w całą sprawę. Może to były kochanek, który
uświadomił sobie utraconą szansę, bo chyba nie miała męża. Nie
mogła mieć. W końcu mieszkała sama z psem.
– Słodzisz? –
zapytał głos z kuchni.
– Dwie łyżeczki
– odparła kobieta i poczuła, że może nie wypada aż tyle. Że w
tym domu, gdzie wszystko miało swoje miejsce, zbyt duża ilość
cukru może okazać się jakąś przeszkodą. Ale było już za późno
na wycofanie swoich słów. „Albo tylko jedną”, zabrzmiałoby
dziwnie przygnębiająco.
Wstała z kanapy
i podeszła do biurka, na którym stał otwarty laptop. Odruchowo
dotknęła touchpada. Ekran pojaśniał.
– „Dwie
łyżeczki” – przeczytała na głos. – „Odparła kobieta i
poczuła, że może nie wypada aż tyle. Że w tym domu, gdzie
wszystko miało swoje miejsce, zbyt duża ilość cukru może okazać
się jakąś przeszkodą. Ale było już za późno na wycofanie
swoich słów. „Albo tylko jedną”, zabrzmiałoby dziwnie
przygnębiająco”-- dokończyła i poczuła, że nie jest w stanie
stać o własnych siłach.
– To mój
komputer. Czytanie tego co tam napisałam jest jak rozrywanie koperty
z prywatną korespondencją – powiedziała kobieta o czarnych
włosach wchodząc do salonu z parującymi herbatą filiżankami.
– Nie rozumiem…
Jak mogłaś przewidzieć…
– Niczego nie
przewiduję – kobieta odłożyła tacę. – Ciebie po prostu tutaj
nie ma.
Otwieram oczy. Moje
serce bije jak oszalałe. Przez chwilę nie mam pojęcia ani gdzie
się znajduję, ani nawet kim jestem. Ale po chwili wszystko we mnie
zaczyna łagodnieć. Oddech zwalnia i nabiera pewności, że jestem
bezpieczna. Tylko dlaczego? Dotykam głowy, ale nie wyczuwam krwi czy
guza.
Wstaję z łóżka i
wsuwam na nogi ciepłe kapcie. Szurając o drewnianą podłogę idę
do lustra. W powietrzu wyczuwam słodkawy zapach charakterystyczny
dla psich łap. Włączam światło i przez chwilę stoję oniemiała.
Po chwili jednak oddycham z ulgą. Wszystko jest na miejscu.
Odgarniam swoje czarne włosy przez jakiś czas spoglądając z
zadowoleniem na szczupłe dłonie.
– Witaj, Anno –
mówię, a kobieta w lustrze kiwa głową jakby posiadała osobne
życie, ale przecież to jestem ja, prawda? To muszę być ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz