wtorek, 14 kwietnia 2020

W butelce #opowiedanienaczaspidemii

Tkwię w butelce. Szklane ściany ciasno przytulają moje ciało. Szkło oddaje mi moje własne ciepło. Dotyk przeroczystości jest zaskakująco przyjemny. Nie za śliski. Raczej matowy. Kiedy zbliżam swoją twarz do jednej ze ścian wyglądam jak małpa płaskonosa. Moje rysy uległy pewnemu rozmazaniu i zniekształceniu. Nie jestem już nawet pewna czy to wciąż jestem już ja. Chciałabym delektować się tym stanem izolacji, gdyby nie to, że powierza starczy mi jeszcze na kilka godzin. Zdecydowanie za mało, żebym mogła tak trwać, aż w końcu ktoś mnie wyciągnie. Tyle, że pomoc nie może nadejść. Wiem, że nie nadejdzie. To część planu. Wkrótce nałożą korek na ten ostatni otwór ratunku i wówczas umrę. Albo transformuję do innej formy życia. Tak nam mówiono. Kiedy podpisywałam papiery wyrażając zgodę na eksperyment, nie miałam pojęcia na czym on będzie polegał. Ale nie miałam wyboru.
Wkrótce po tym jak wybuchła epidemia przez jakiś czas pracowałam zdalnie. Potem firma, dla której wykonywałam zlecenia upadła. A ja wraz z nią. Wynajęte mieszkanie nagle było zbyt luksusowe, bo żyłam wygodnie, w dwóch pokojach a nie kawalerce. Przez jakiś czas szukałam pokoju pod wynajem, ale kiedy pytano mnie gdzie pracuję, nagle pokój okazywał się jednak do remontu, albo już zarezerwowany. Przeszukiwałam ogłoszenia o pracę z takim samym niepokojem z jakim czytałam wiadomości na temat wirusa. Wysyłałam swoje CV nawet w takie miejsca, o których nigdy wcześniej nie sądziłam, że istnieją a co dopiero, że będę próbowała tam pracować. Ale moja skrzynka mailowa wciąż była pusta. Jakbym nie zasługiwała na kolejną szansę.
Pewnego dnia mój wzrok przykuł artykuł o eksperymencie. Oferowali sporą kwotę za dołączenie. A przede wszystkim pisali o spokoju. „Zaopiekujemy się tobą”, widniał napis na samym dole, a ja niczego innego nie pragnęłam. Więc zadzwoniłam pod podany w ogłoszeniu numer. Czyjś sympatyczny głos sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego.
  • Och, pani Anielo, to wspaniałe, że chciałaby pani poznać naszą firmę. Czy ma pani jak do nas dojechać? Możemy podesłać samochód. Tak będzie bezpieczniej. Każdy nasz pojazd jest dezynfekowany i w pełni samoobsługowy. Oczywiście za nic nie musi pani płacić. Wszelkie koszty po naszej stronie – szczebiotała recepcjonistka, a ja uległam jej miękkiemu, łagodnemu głosowi, który głaskał mnie po głowie i poklepywał pocieszająco po ramieniu.
Budynek Firmy był nowoczesny, niesamowicie wysoki i pełen dziwnej aparatury, która wodziła za mną szklanymi oczyma. Jak tylko weszłam zmierzono mi puls, ciśnienie, temperaturę, obliczono moje IBM oraz saturację. Potem dostałam ciepły posiłek i jakiś napój o smaku gorzkiej czekolady zmieszanej z rabarbarem.
  • Może być dziwny w smaku, ale zapewniam panią, że ten koktajl doda pani sił. A teraz przecież siły są potrzebne. Bez nich wirus zrobi z nami co zechce.
  • To prawda – odparłam i mój głos zabrzmiał dziwnie obco. Jakby już cząstka mnie zaczęła się oddalać od mojej osoby. Ale wówczas nie zwróciłam na to uwagi. Pomyślałam tylko, że to pewnie złudzenie, gdyż dawno z nikim nie rozmawiałam.
Drzwi prowadzące do gabinetu były niebieskie. W szklanym, nowoczesnym budynku, niebieskie, drewniane drzwi. Powinnam była wówczas zawrócić. Powiedzieć, że rezygnuję, że wolę zaryzykować zakażenie i walkę o przetrwanie, ale głos kobiety, która szła przy mnie lekko popychając moje nagle tak bezwładne i w pełni podporządkowane ciało, nie pozwolił mi na opór.
  • Może bym... – wyszeptałam, ale kobieta jedynie spojrzała na mnie z pobłażaniem. Takim samym, z jakim część kobiet patrzy na małe dzieci, które rozlały soczek zbyt szybko wbijając w niego słomkę. A potem delikatnie popchnęła mnie w kierunku drzwi.
  • Śmiało – powiedziała.
Pokój był przytulny i zupełnie nie przypominał pomieszczenia w instytucie naukowym. Pluszowe misie siedziały na małych krzesełkach, a na kolorowym dywanie siedział mężczyzna i układał klocki lego.
  • Proszę usiąść obok mnie – powiedział.
  • Mam wrażenie, że zaszła pomyłka.
  • Ależ nie. Wszystko pasuje do siebie idealnie. Widzi pani? – Uniósł w górę zbudowany z klocków kwadrat i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Pani, Ewo, również pasuje do tego miejsca.
  • Anielo. Mam na imię Aniela.
    Lekarz spojrzał na stojącą obok mnie kobietę. Byłam pewna, że wymieniają między sobą jakieś znaki, chociaż każde z nich trwało nieruchomo.
  • Proszę usiąść – powiedziała po chwili kobieta, a ja usiadłam, bo nagle nie byłam w stanie stawiać żadnego oporu. Miałam wrażenie, iż gdyby kazała mi wyskoczyć przez okno też bym to uczyniła. Być może dlatego, kiedy po raz kolejny lekarz powiedział do mnie „Ewo”, kiwnęłam tylko głową.
  • Ewa – wyszeptałam i przez chwilę mieliłam między wargami to krótkie imię, które nagle zaczęło nabierać dla mnie nowego sensu, jakbym stawała się prekursorką. Za chwilę podejdę do drzewa i zerwę jabłko, a potem świat ulegnie przemianie.
  • Każdy z nas ma swoje miejsce w tej machnie, jaką jest ludzkie życie i naturalny cykl przemian – powiedział lekarz, a ja mimowolnie wykrzywiłam usta, gdyż nigdy nie lubiłam frazesów. Górnolotne słowa zwykle pięknie brzmiały, ale dopiero praktyka miała znaczenie. Można pięknie mówić, ale dopóki człowiek nie zacznie działać, jego słowa nie mają najmniejszego znaczenia. – Proszę nie patrzeć tak na mnie. Bierze pani udział w czymś niesamowitym. Cieszy mnie, iż zechciała pani dołączyć do naszego eksperymentu. Chociaż... Może nie nazywajmy tego eksperymentem. Wiem, że w papierach, które pani podpisała widniało takie hasło, ale my już dawno wyszliśmy z fazy prób i błędów. Obecnie idziemy o krok na przód. Dokona się...
  • Hghm – chrząknęła kobieta i mężczyzna urwał w połowie zdania. – Najlepiej będzie jak po prostu zaprowadzę panią Ewę do naszego laboratorium.
  • Doskonały pomysł. Nie ma sensu mówić o czymś co można przecież zobaczyć i poczuć.
Było mi duszno i gorąco. Moje ciało szło za kobietą, a ja cały czas myślałam o tym, że nie mam pojęcia dlaczego idę. Odwróciłam głowę. Chciałam spojrzeć na niebieskie drzwi. Ale ich nie było. Nigdy nie byłam w pomieszczeniu za drewnianymi drzwiami. Nie spotkałam żadnego lekarza. To moja głowa zaczęła produkować jakieś obrazy, które miały mnie zmylić. A może zbyt ciemny korytarz nie pozwalał zajrzeć w jego głębiny, a niebieskie drzwi jednak tam tkwiły?
Szłam przed siebie. Bezwolna kukła. Moja bierność jednocześnie mnie fascynowała i przerażała. Do czego jestem zdolna? Czemu nie próbuję walczyć?
  • Tutaj – powiedziała kobieta i pchnęła, tym razem szklane, drzwi. Znowu wszystko było idealne. Sterylne. Puzzle wskoczyły na swoje miejsce. – Proszę ściągnąć ubrania i rzucić je na podłogę – dodała z uśmiechem i wepchnęła mnie do szklanego pomieszczenia.
Przez chwilę stałam w odrętwieniu. Potem jednak zaczęłam się rozglądać. Z każdej strony otaczało mnie grube, załamujące silnie światło, szkło. „Jakbym była w słoiku”, pomyślałam i nagle przeraziła mnie ta myśl. Kiedy jednak chciałam podejść do drzwi ściany pomieszczenia zaczęły zbliżać się w moim kierunku.
  • Proszę oddychać i zachować spokój – usłyszałam metaliczny głos nad swoją głową. – Zalecamy ściągniecie wszystkiego, także kolczyków. Każdy pozostawiony na sobie element garderoby może zakłócić Proces.
        Spojrzałam w górę. Niebieskie oko kamery mrugało raz po raz, jakby ktoś robił mi zdjęcia.
    Zsunęłam z siebie ubrania, obierałam swoje ciało z bawełnianej skórki, która teraz leżała na podłodze. Już nie moja a obca. Kim miałam się stać?
  • Proszę położyć ręce w okolicy szyi i przybliżyć łokcie do żeber.
  • Nie chcę, proszę to przerwać, wycofuję swoją zgodę! – krzyknęłam bez przekonania, być może po raz ostatni dopuszczając do głosu zanikającą we mnie Anielę.
  • Zalecamy zamknięcie oczu – usłyszałam, a potem przez chwilę nie było niczego. Ani pomieszczenia, ani mnie samej. Istniałam i nie istniałam jednocześnie.
Kiedy otworzyłam oczy szklane ściany słoika ciasno przylegały do mojego ciała.
    Uniosłam wzrok. Nad moją głową wisiała szeroka rura, przez którą stopniowo zaczął wpływać do słoika płyn.
Nie miałam czym oddychać. Miękka, gęsta maź zalewała mi oczy i gardło.
  • Niech się pani nie broni. Proszę się temu poddać – usłyszałam po raz ostatni.
Za chwilę zakorkują butelkę, napiszą na niej numer i przeniosą ją w głąb, do magazynu, w którym trzymają inne Ewy. Żyjemy. Żadna z nas nie umarła. Na razie. Powoli jednak zanika w nas myślenie, możliwość analizowania, odczuwania. Moje łokcie dotykają czegoś, co się rozszerza i zwęża. Jakbym miała skrzela. Ale to może być jedynie złudzenie. Równie dobrze tkwię ponownie w wodach płodowych. Przeistaczam się. Tylko w kogo? Albo w co? Czym będę pod koniec Procesu? Chciałabym zapamiętać tę chwilę. Chwytam ją w myślach i ugniatam w kulkę. Włożę ją w jakiś zakamarek swojego umysłu i przechowam. Taką mam nadzieję. Że coś, czym zaczynam być, kiedyś przypomni sobie o mnie. Wciąż będę człowiekiem. Wystarczy, że ta nowa Ewa znajdzie tę jedną ukrytą myśl. Że jestem... Byłam. Miałam ludzkie życie.