Znowu padało. Śnieg
podszedł aż pod okna. Cała ścieżka, którą wczoraj wieczorem w
końcu zdołałam wygrzebać spod białego puchu, teraz przepadła.
Zniknęła. A może to ja oślepłam? Czasami mam wrażenie, że nic
nie widzę, wszędzie tylko biel. Nieskończony ocean bezbarwnych
opowieści. Nie ma przede mną tak naprawdę nic i kiedy wyruszam ze
szpadlem na podwórze tak naprawdę nie idę nigdzie. Stoję
nieruchomo i tylko patrzę w dal. Zahipnotyzowana i pozbawiona
zdolności do poruszenia. Ale przecież to niemożliwe. Wiem, że
odgarniałam ten cholerny śnieg, a on po prostu znowu zasypał moje
drogi i dlatego od kilku dni siedzę w swoim domu. Nie mam dokąd
iść. Nie mam jak. Jestem jak w pułapce. A może nie mam w sobie
wystarczającej ilości samozaparcia? Zbyt słaba, by uwierzyć, że
warto coś w swoim życiu zmienić? Więc tkwię w tej drewnianej
chatce, każdego dnia wykonując te same, żmudne czynności i tylko
łudzę się, że to jest mój cel. Że innego mieć nie mogę. Po
prostu.
Wzdycham ciężko,
nie jak lokomotywa, nie przesadzajmy, jestem w końcu szczupła,
pojemność moich płuc starcza na dość wyraźne, a jednak niezbyt
głośne westchnięcie. A potem nakładam na siebie płaszcz i
wychodzę przed dom. Mam wrażenie, że jest dość ciepło. Dlaczego
jest tak gorąco? Mróz powinien mi teraz usiąść na nosie i zacząć
go drapać, do czerwoności, ale nic takiego nie zachodzi. Ściągam
kurtkę i szalik. Nie będą mi potrzebne. Zresztą śnieg też nie
jest przeraźliwie zimny. A może to ja już nie odróżniam tego co
ciepłe od tego co zimne? Zdecydowanie za długo tu już tkwię.
Jakbym nie potrafiła odejść z tego miejsca, a przecież tyle razy
kładąc się spać mówiłam sobie, że następnego dnia spakuję
wszystko co potrzebne, zamknę za sobą drzwi i już więcej tu nie
wrócę. Do tej pustki i samotności. Ale zawsze zwyciężała myśl,
że za ścianą białego lasu jest kolejna, a za nią następna i
jeżeli odejdę to i tak trafię do takiego samego miejsca jak to,
tylko oddalonego o parędziesiąt kilometrów. Więc jaki to ma sens?
Czy ucieczka jest w ogóle możliwa?
Siadam na chodniku,
który wreszcie jest widoczny i przez chwilę cieszę się, że tego
dokonałam. Odgarnęłam śnieg. Teraz mogłabym sobie dokąś pójść,
albo przynajmniej kogoś ugościć. Ale przecież nie mam ochoty na
wędrówki, nikt też tędy nigdy nie przejeżdża. Właśnie, kiedy
ostatni raz widziałam kogoś z kim mogłabym porozmawiać? Kilka dni
temu przebiegł obok mojego domu lis. W każdym razie mam wrażenie,
że to był lis. Rudy z ogonem zakończonym białą kropką. A może
to była tylko czapka, która komuś spadła z głowy… Zaraz,
przecież jakiś czas temu zgubiłam taką. Pomarańczową z białym
pomponem przypominającym ogon lisa. Więc kiedy ostatni raz
widziałam człowieka? No kiedy?
Zasypiam wciąż
rozmyślając o swojej samotności. Coś mnie zaczyna niepokoić, ale
nie do końca wiem co. Jakbym czuła, że otaczająca mnie
rzeczywistość skrywa jakaś przerażającą tajemnicę, którą już
kiedyś nawet odkryłam, ale potem wypadłam. Nie chciałam
zapamiętać tego, że istnieję tylko ja. Że w tej śnieżnej kuli
poza mną nie ma nikogo więcej.
Dziewczynka zerknęła
na mały, drewniany domek zaklęty w szklanej kuli o płaskim dnie i
uśmiechnęła się. Uwielbiała wyobrażać sobie, że w tej chatce
ktoś mieszka. Ktoś podobny do niej, ale silniejszy. O tak, dużo
silniejszy, w końcu każdego dnia musiałby ten ktoś odgarniać
sporą ilość śniegu. A to praca dla osoby wytrwałej. Z pewnością
nie dla dziecka.
Poruszyła kulą.
Śnieg zawirował nad maleńkim domem a potem stopniowo zaczął
opadać na jego dach i na ścieżkę przysypując wszystko grubą
warstwą białego puchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz