czwartek, 26 lipca 2018

Zasyp mnie po dach. Opowiadanie na upalne dni. Z nutką rozważań o tym dokąd i dlaczego ;)

Znowu padało. Śnieg podszedł aż pod okna. Cała ścieżka, którą wczoraj wieczorem w końcu zdołałam wygrzebać spod białego puchu, teraz przepadła. Zniknęła. A może to ja oślepłam? Czasami mam wrażenie, że nic nie widzę, wszędzie tylko biel. Nieskończony ocean bezbarwnych opowieści. Nie ma przede mną tak naprawdę nic i kiedy wyruszam ze szpadlem na podwórze tak naprawdę nie idę nigdzie. Stoję nieruchomo i tylko patrzę w dal. Zahipnotyzowana i pozbawiona zdolności do poruszenia. Ale przecież to niemożliwe. Wiem, że odgarniałam ten cholerny śnieg, a on po prostu znowu zasypał moje drogi i dlatego od kilku dni siedzę w swoim domu. Nie mam dokąd iść. Nie mam jak. Jestem jak w pułapce. A może nie mam w sobie wystarczającej ilości samozaparcia? Zbyt słaba, by uwierzyć, że warto coś w swoim życiu zmienić? Więc tkwię w tej drewnianej chatce, każdego dnia wykonując te same, żmudne czynności i tylko łudzę się, że to jest mój cel. Że innego mieć nie mogę. Po prostu.
Wzdycham ciężko, nie jak lokomotywa, nie przesadzajmy, jestem w końcu szczupła, pojemność moich płuc starcza na dość wyraźne, a jednak niezbyt głośne westchnięcie. A potem nakładam na siebie płaszcz i wychodzę przed dom. Mam wrażenie, że jest dość ciepło. Dlaczego jest tak gorąco? Mróz powinien mi teraz usiąść na nosie i zacząć go drapać, do czerwoności, ale nic takiego nie zachodzi. Ściągam kurtkę i szalik. Nie będą mi potrzebne. Zresztą śnieg też nie jest przeraźliwie zimny. A może to ja już nie odróżniam tego co ciepłe od tego co zimne? Zdecydowanie za długo tu już tkwię. Jakbym nie potrafiła odejść z tego miejsca, a przecież tyle razy kładąc się spać mówiłam sobie, że następnego dnia spakuję wszystko co potrzebne, zamknę za sobą drzwi i już więcej tu nie wrócę. Do tej pustki i samotności. Ale zawsze zwyciężała myśl, że za ścianą białego lasu jest kolejna, a za nią następna i jeżeli odejdę to i tak trafię do takiego samego miejsca jak to, tylko oddalonego o parędziesiąt kilometrów. Więc jaki to ma sens? Czy ucieczka jest w ogóle możliwa?

Siadam na chodniku, który wreszcie jest widoczny i przez chwilę cieszę się, że tego dokonałam. Odgarnęłam śnieg. Teraz mogłabym sobie dokąś pójść, albo przynajmniej kogoś ugościć. Ale przecież nie mam ochoty na wędrówki, nikt też tędy nigdy nie przejeżdża. Właśnie, kiedy ostatni raz widziałam kogoś z kim mogłabym porozmawiać? Kilka dni temu przebiegł obok mojego domu lis. W każdym razie mam wrażenie, że to był lis. Rudy z ogonem zakończonym białą kropką. A może to była tylko czapka, która komuś spadła z głowy… Zaraz, przecież jakiś czas temu zgubiłam taką. Pomarańczową z białym pomponem przypominającym ogon lisa. Więc kiedy ostatni raz widziałam człowieka? No kiedy?

Zasypiam wciąż rozmyślając o swojej samotności. Coś mnie zaczyna niepokoić, ale nie do końca wiem co. Jakbym czuła, że otaczająca mnie rzeczywistość skrywa jakaś przerażającą tajemnicę, którą już kiedyś nawet odkryłam, ale potem wypadłam. Nie chciałam zapamiętać tego, że istnieję tylko ja. Że w tej śnieżnej kuli poza mną nie ma nikogo więcej.


Dziewczynka zerknęła na mały, drewniany domek zaklęty w szklanej kuli o płaskim dnie i uśmiechnęła się. Uwielbiała wyobrażać sobie, że w tej chatce ktoś mieszka. Ktoś podobny do niej, ale silniejszy. O tak, dużo silniejszy, w końcu każdego dnia musiałby ten ktoś odgarniać sporą ilość śniegu. A to praca dla osoby wytrwałej. Z pewnością nie dla dziecka.
Poruszyła kulą. Śnieg zawirował nad maleńkim domem a potem stopniowo zaczął opadać na jego dach i na ścieżkę przysypując wszystko grubą warstwą białego puchu.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz