Mgła przycupnęła nad lasem. Różowa, wilgotna pianka wchłaniająca w siebie kolor wschodzącego słońca. Ptaki zaczęły świergotać. Gdzieś trzasnęła złamana pod ciężarem racicy gałązka. Puszcza przecierała zaspane oczy, chociaż jej życie nigdy nie zaczyna się ze świtem i wcale nie kończy po zmroku.
Luna nadepnęła na szyszkę i zasyczała z bólu, ale tylko dla formalności, a potem ruszyła dalej. Lubiła wędrować po lesie, w tym momencie skrajnym, niby już za dnia, a jednak w delikatnym mroku. W niektórych miejscach, gdzie futro z liści było bardzo gęste, wciąż panowała ciemność, stamtąd, jakieś oczy, małe, uważne, wpatrywały się w kobietę. A potem cień przesunął się pod gałęziami i ruszył za Luną. Ta jednak za bardzo była pochłonięta swoimi myślami, by dostrzec cokolwiek, więc wędrowała dalej nieświadoma, że nie idzie już samotnie, że ma towarzysza, o dość dziwnym kształcie, a może bezkształcie, cichego i czujnego, z sierścią utkaną przez mrok.
Przystanęła. W oddali słychać było stukot dzięcioła i szum strumienia. Ostatni czysty wodopój, którym nie zainteresował się żaden człowiek czy myśliwy. Była świadkiem jak stawiano ambonę tuż koło rozlewiska, wokół którego zbierały się wieczorami zwierzęta. Człowiek to jedyny drapieżnik, który neguje prawo zawieszenia broni koło wodopojów, pomyślała i przeszedł ją dreszcz, bo kilka dni wcześniej słyszała huk, a potem widziała ślady krwi. Luna odgarnęła swoje srebrne włosy i zamknęła oczy. Tak bardzo chciałaby, żeby polowania były etyczne. Wiedziała, że są konieczne, nie była przeciwnikiem myśliwych tylko ich lenistwa. Podążanie za zwierzyną, tropienie, skradanie, chodzenie kilometrami przez las, by w końcu zdobyć zwierzę, które potem posłuży za pokarm, było dla kobiety czymś normalnym, chociaż sama stroniła od jedzenia mięsa i sądziła, że nie potrafiłaby zabić. Jesteś pewna? Przebiegła szybko jak zając myśl i od razu schowała się w wysokiej trawie, by tylko kobieta nie mogła jej pochwycić, zważyć w dłoniach, dopuścić do siebie Możliwość.
Zabijanie z ambony i to koło wodopoju, który był dla zwierząt świętym miejscem, było dla Luny aktem barbarzyństwa. Otworzyła oczy. Jakiś cień przebiegł przez ścieżkę i schował się w zaroślach. Kobieta ruszyła przed siebie, w lesie za dużo było zwierząt i duchów, by przejmować się czymś, co nie posiadało nawet kształtu.
Uśmiechnęła się, kiedy w oddali ujrzała srebrzysty grzbiet strumyka. Ruszyła żwawo przed siebie, przeskakując lekko leżące na ziemi gałęzie i w końcu znalazła się nad jego brzegiem. Uklękła i znużyła ręce w zimnej wodzie. Woda o smaku łez, pomyślała Luna, kiedy wzięła pierwszy łyk. Woda o smaku opowieści, wyszeptała i wówczas posłyszała, że to co wcześniej brała za szum, było tak naprawdę pieśnią.
Strumyk szumiał opowieść o dzikiej kobiecie. Kiedyś miała ona ukochanego. I we dwoje przemierzali las, jedząc ze swych ust i dłoni maliny oraz jagody. Było im dobrze i radośnie, bo młodość nie lubi myśleć o obowiązkach i trudnościach, a skoro o nich nie myśli, to trochę tak jakby ich nie było. Więc i dzika dziewczyna ze swoim pięknym chłopcem, żyli z dnia na dzień, budząc się każdego poranka w innym miejscu. Ich nagie ciała lubiły wygrzewać się w słońcu, ale też co chwilę lgnęły do siebie, czule i namiętnie i był to dobry czas, bo miłość, nawet jeżeli chwilowa, zawsze jest dobra. Pewnego dnia, tuż przed nastaniem wiosny, młodzieniec oddalił się od kryjówki, w której żyli przez kilka ostatnich dni i upojnych nocy. Być może chciał tylko sprawdzić co kryje się Po Drugiej Stronie Ściany lasu. Tak więc ciekawość zwiodła go do wioski i pod okno, w którym ujrzał najpiękniejszą dziewczynę jaką mogła stworzyć Natura. Dziewczę piersi miało jędrne, pośladki wypukłe, talię wąską, a włosy tak gęste, że tkała z nich co wieczór niezwykłe paszki, które potem sprzedawała na targu. Zapomniał chłopak o swojej dzikiej dziewczynie. Zapomniał o lesie, a o tym co było dawniej myślał, jak o śnie, może pięknym, ale nie prawdziwym.
Czekała na swojego chłopca dzika dziewczyna, czekała dzień, dwa, tydzień, miesiąc. Nic nie jadła i prawie by nie piła, gdyby nie rosa, gdyby nie deszcz, którego krople zdawało się, że lecą specjalnie do jej ust. Pewnego dnia poczuła, że nie ma już serca, że rozpadło się ono całkowicie na kawałki i rozsypało po lesie. Przyłożyła dłoń do piersi, ale nie poczuła tam bicia, tylko pustkę, otchłań tak wielką i straszną, że się jej przestraszyła. Wstała więc, chociaż ledwo miała siły i ruszyła przed siebie, a las karmił jej ciało, chociaż chciałby nakarmić i jej duszę. Co jakiś czas dziewczyna przystawała i wówczas ból wylewał się z niej strumieniem. A tam, gdzie padały na glebę jej łzy, powstawało źródełko o wodzie krystalicznie czystej, chociaż lekko słonej, o wodzie w której zaklęte były opowieści złamanego serca.
Po jakimś czasie dziewczyna zrozumiała, że nie jest już dziewczyną a kobietą, a ból jaki w sobie niosła zelżał, bo gdzieś tam, na swoich ścieżkach, pod kamieniami, w dziuplach, pod leśną ściółką, w gęstej trawie, odnajdywała skrawki swojego rozbitego serca. I kiedy w końcu kobieta poczuła, że znowu jest całością, postanowiła, że wybuduje sobie dom, pośrodku lasu i będzie do niego zapraszać Te, Które Szukają Swojego Serca, bo serce można tracić na różne sposoby, nie tylko przez młodzieńczą miłość.
Luna westchnęła i pogładziła ręką wodę, która na chwilę spieniła się, jakby chciała trochę naprężyć swój zimny grzbiet. Dziękuję za tę opowieść, powiedziała. Gdzie znajdę chatę dzikiej kobiety? Zapytała. Ale woda umilkła i trwała tak w milczeniu, więc Luna siedziała nad jej brzegiem i nasłuchiwała z nadzieją, że dowie się czegoś jeszcze. Strumyk jednak tylko szumiał i żadna więcej opowieść z niego nie popłynęła. W końcu zasnęła zwinąwszy się w kłębek i było jej zimno, chociaż noc była gorąca, ale zimno przyszło z jej wnętrza, bo opowieść strumyka wywołała z Lunie tęsknotę, może za miłością, może za własnym sercem. I z tego poczucia samotności zrodził się chłód. Jestem sama, pomyślała zasypiając. Nie jesteś sama, wyszeptał cień, który cały czas wpatrywał się w kobietę z uporem.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz