Od kilku dni pożerała książki. Łapczywie, niemal wulgarnie,
chociaż zjadanie książek winno być raczej zadaniem wyrafinowanym,
pełnym gracji i przemyśleń. Ona jednak nic innego nie jadła i
może dlatego, fizyczny głód potęgował ten inny, którego nie do
końca wiadomo jak określić. Jedynie od czasu do czasu zaparzała
sobie dzbanek kawy, bo tego nauczyła ją kiedyś babka – żeby
dobrą książkę, a nawet taką przeciętną, popijać kawą,
najlepiej bieloną, może być mlekiem roślinnym, chociaż co to za
mleko, które nie pochodzi od krowy albo kozy. Tego jednak babka nie
mówiła już na głos, bo pewne sprawy lepiej przemilczeć i
zachować dla siebie.
Tak więc zaszywała się w swoim pokoju na poddaszu wynajmowanego
domu, który stał na wzniesieniu, otulony przez większe od niego
góry, mały i nieporadny, pośród majestatu przyrody, ale Helena
zupełnie zapomniała gdzie jest i dlaczego tu przyjechała. W górach
rzeczy dzieją się jakby wolniej, chociaż fizycy zapewniają, że
czas tu płynie trochę szybciej i może dlatego, kiedy kobieta w
końcu uniosła głowę znad książki, stwierdziła ze zdumieniem,
że połowa lata już minęła, a sierpień sprawia wrażenie jakby
zapomniał, że jest najcieplejszym miesiącem w roku. Ciemne,
nabrzmiałe wodą chmury ocierały się o dachy co wyżej
umiejscowionych domów i może dlatego ciągle padało, bo rozrywane
dachówkami chmury nie potrafiły same siebie załatać.
Helena usiadła na werandzie i przyciągnęła nogi pod brodę.
Pierwszy raz od kilku dni wyszła na dwór i czuła się dziwnie
nieswojo, jakby rzeczywistość z książek wciąż jej towarzyszyła
i kobieta nie była pewna czy to co ma przed oczyma jest prawdziwe,
czy może należy do wymysłu jednego z autorów licznych powieści,
które teraz próbowała strawić. Swoją drogą podziwiała
wymyślność niektórych opowiadań, działających na Helenę
niczym środki odurzające, zupełnie jakby napisane słowa skażone
były substancją psychoaktywną uwalnianą wzrokiem czytelnika. Nie
mogła oprzeć się wrażeniu, że granice pomiędzy fikcją a prawdą
mogą być bardzo cienkie albo śliskie, w każdym razie bywa, że
zanikają i wówczas nawet szczypanie w policzek nie pomoże
rozróżnić tego co rzeczywiste, od tego co zmyślone.
Spojrzała przed siebie i zadrżała, bo przez chwilę miała
wrażenie, że widzi w ogrodzie cień, chociaż smugi deszczu nie
ustępowały w swoich próbach zacierania granic między dołem a
górą. Przykryty ulewą świat tracił swoje kształty i kolory,
stawał się homogeniczny i Helena poczuła na plecach dreszcz, bo
przez jedną chwilę miała wrażenie, że za ścianą deszczu nie ma
już niczego, że wszystko zostało zmyte przez wodę i została
tylko ona oraz ten drewniany ganek.
Co za głupota, wyszeptała, żeby dodać sobie otuchy, ale nie
potrafiła uwierzyć we własne słowa, które zresztą pochłonął
deszcz szumiąc niemiłosiernie. Wolałabym, żeby świeciło słońce,
stwierdziła, bardziej stanowczo i gdzieś na dnie swoich trzewi
poczuła dziwne łaskotanie i pewność, dziwną pewność, że oto
może wpłynąć na pogodę, jeżeli tylko będzie miała w sobie
wystarczająco dużo odwagi. Odrzuciła koc i stanęła na progu
ganku, w miejscu, w którym krople jeszcze nie wpadały do środka,
ale już można było poczuć ich wilgoć i zapach.
Niech nastanie słońce, powiedziała, a potem zamknęła oczy, bo
pomyślała, że zaklęcia lepiej wypowiadać w skupieniu jakie daje
ciemność, chociaż taka prowizoryczna. Niech nastanie słońce,
powtórzyła, ale jej słowa odbiły się jedynie od ściany deszczu,
więc nabrała więcej powietrza i tym razem krzyknęła. Przez
chwilę stała nie uchylając powiek, słysząc wciąż swój krzyk,
który, miała wrażenie, został rozszarpany przez deszcz na
pojedyncze słowa, a może nawet litery, a potem nastała cisza.
Gęsta od znaczeń, nieruchoma, cisza.
Otworzyła oczy. Deszcz nie przestał padać, po prostu zamarł i
Helena mogła teraz ujrzeć wiszące w powietrzu krople, które
zapomniały o prawach fizyki i przestały spadać. Wyciągnęła
przed siebie rękę i poczuła jak wszystko odsuwa się od niej,
zupełnie jakby wytwarzała wokół siebie niewidzialne pole. Zrobiła
krok w stronę ogrodu. Gdzieś, na jego końcu, znowu ujrzała cień,
ale tym razem już się go nie bała. Może nawet to nie był cień a
światło, czasami trudno rozróżnić jedno od drugiego, tym
bardziej, kiedy idą ramię w ramię. Kim jesteś, zapytała nie
otwierając ust, a cień, który był światłem tylko przytulił
kobietę do siebie w odpowiedzi. To ty kreujesz swoją rzeczywistość,
usłyszała, chociaż nie była pewna czy słyszy cokolwiek. A potem
wrócił deszcz i Helena poczuła się idiotycznie stojąc w ogrodzie
pośrodku kałuży.
Tego wieczora nie usiadła do czytania książek, tylko wzięła swój
notes i zaczęła spisywać myśli, te poskładane i sensowne, oraz
te dziwaczne, pozornie nie posiadające żadnej harmonii, pełne
wątpliwości i pytań. Pisała przez trzy dni, bo trzy jest magiczną
liczbą, a może dlatego, że przez trzy dni dalej padało, a
czwartego nastało piękne słońce i Helena, spragniona ciepła,
odłożyła długopis i wyszła na werandę. Zapełniony światłem
ogród wyglądał zupełnie inaczej od tego deszczowego, chociaż
zasadniczo nic się w nim nie zmieniło, drzewa tkwiły na swoim
miejscu, ścieżka dalej była okryta mchem, a drewniany płot
szarzał brakiem farby. I chociaż wszystko było piękne, bo kiedy
świeci słońce świat promieniej radością, kobieta poczuła lęk.
Czasami z lęku mogą urodzić się, paradoksalnie, rzeczy piękne,
zdarzenia zapierające dech w piersi, ale zazwyczaj z lęku rodzą
się brzydkie i śmierdzące gnomy, których każdy chciałby się
pozbyć, ale nie zawsze wie jak. Zazwyczaj nie wie. Helena też nie
miała pojęcia co zrobić ani co powiedzieć, kiedy ujrzała za
płotem schyloną i przykurczoną sylwetkę.
A co to tak stoi i oczy wypatruje jakby ducha zobaczyła, he?,
powiedziało stworzenie, które okazało się być staruszką, a nie
gnomem. Mlika by chciała wypić? Takiego prosto od krowy, jeszcze
ciepłe, pachnące miejscem, w którym dojrzewało do czasu dojenia.
Jakim miejscem?
Wymionami, odparła Stara i pchnęła furtkę. Szła przygarbiona,
ale Helena miała wrażenie, że to wyćwiczona pozycja, że kobieta
wcale nie jest tak leciwa na jaką chce wyglądać.
No dobrze, widzę, żeś podejrzliwa i pewno miastowa, to może
mogłam inaczej zacząć, powiedziała Stara prostując plecy i
uśmiechając się całkiem młodzieńczo, o ile to możliwe nie
posiadając jednego przedniego zęba.
Dałam sobie wyrwać dwa lata temu, bo od ciągłego malowania na
czarno jakieś afty mi się porobiły. Co tak patrzy jakby nie
rozumiała? Ludziom potrzeba autentyczności, młoda wiedźma ludzi
nie przekonuje, a taka co chodzi prosto i mówi jakby brała lekcje w
mieście to już w ogóle nie nadaje się na szeptuchę.
To pani jest szeptuchą, stwierdziła Helena podwijając jednak
ostatnie słowo tak, by brzmiało jednocześnie twierdząco i
pytająco.
Ano, jestem, przecie widać, Stara mrugnęła i minęła zdumioną
Helenę. Dawno tu nie byłam, ale niektóre domy nie zmieniają się
latami, chociaż właściciel co chwilę inny.
Ja tylko wynajmuję ten dom, powiedziała Helena i nagle poczuła, że
to nie do końca prawda, że owszem, ma umowę najmu, ale właściciel
powiedział, że może tu siedzieć nawet rok albo i dłużej jeśli
ma ochotę, nawet do końca życia, płacąc jedynie za media, bo
najważniejsze, żeby ktoś zajął się tym domem i go pokochał.
Przyjechałam wypocząć, dodała, chociaż wiedziała, że Stara nie
da się nabrać na jej słowa, sama sobie by nie uwierzyła.
No dobrze, to zaparzymy sobie dzbanek mocnej kawy i pogadamy,
stwierdziła kobiecina. Najlepiej snuje się opowieści przy kawie,
może być bielona, byle krowim mlekiem, a nie tymi nowoczesnymi
wymysłami z roślin. I nie mów proszę, że to ekologiczne i z
poszanowaniem zwierząt, bo może tak i jest w mieście, ale nie tu
na wsi, gdzie moja krasula mleko daje cały rok, chociaż jest stara
i już nie raz weterynarz kręcił głową z niedowierzaniem, skąd w
tych wymionach tyle mleka, ale powiem ci sekret, jak kochasz swoje
zwierzę, to ono z wdzięczności potrafi wiele, nawet czas oszukać
umie wówczas.
Moja babcia też mówiła, że opowieści to najlepiej przy kawie.
To mądra była, a teraz nie ma co dalej strzępić języka na
błahostki, bo my tu mamy poważne sprawy do omówienia. Powiedziała
i weszła dziarskim krokiem do domu, kilka razy mruknęła coś pod
nosem, że jakiś mebel przestawiony, że co to w tej lodówce sama
zielenina i żadnego ciasta nie ma, a potem usiadła przy starym
stole w kuchni, chwyciła kubek z kawą i zaczęła opowiadać.
Niektórzy ludzie posiadają w sobie ogień, powiedziała, i to może
być bardzo dobre, bo ogień jest ciepły, może ogrzać od środka,
może rozpalić głowę, by ta łatwiej podjęła decyzję. Gorzej,
kiedy właściciel ognia nie wie co tam w swoim wnętrzu ukrywa.
Wówczas ogień przygasa i jedno żarzy się czekając na odpowiednią
chwilę, by wybuchnąć w sposób niekontrolowany albo rozsyła
iskierki na boki i potem właściciel ognia jest zdumiony, że tyle
wokół niego jest zgliszczy.
Pani sądzi, że ja mam w sobie taki ogień?
Jaka tam pani, mów do mnie Żaba, tak mnie tu nazywają, bo wokół
mojej chaty zawsze masę żab siedzi i za cholerę nie mogę się ich
pozbyć, bo te pragną ciągle mi śpiewać na dobranoc, jakbym w
ciszy nie mogła chocia raz zasnąć. Poza tym, widzisz, a może nie
za bardzo widzisz, bo teraz to tego już nie widać, kiedyś byłam
bardzo piękna. I ta uroda sprawiała, że za mną chłopy ganiały,
ale większość to z daleka, bo mężczyźni lubią patrzeć na
piękną kobietę, ale żeby zagadać to już gorzej, bo się trochę
tej urody boją. Ale mniejsza z tym, w każdym razie, moja twarz
budziła podziw, a i ciało miałam jędrne i zdrowe, tyle że co z
tego? Wszystko przemija, skóra robi się sucha, wiotka i
pomarszczona, twarz dziwnie opada i nagle z pięknej dziewczyny
zostaje tylko żaba. I to może niektórych załamać, kochanka
odstraszyć, ale mnie dziwnym zbiegiem okoliczności, zachwyciło.
Nagle nie chodziło już o to co mam na zewnątrz, a o to co jest w
środku. I gdyby tylko ten mój to zrozumiał, ale on wolał
przygarnąć pod pierzynę jędrną skórę, nie chciał żaby, więc
odszedł, a może to ja odeszłam, już nie pamiętam, bo to dawno
temu było, w zupełnie innym życiu.
Pociągnęła łyk kawy i połknęła z głośnym, wyraźnym gul, aż
Helena się zaśmiała, bo zawsze uczono ją, że kobieta powinna być
subtelna, siedzieć z nogami złączonymi, byle nie noga na nogę,
żeby żylaków nie dostać, ale w zwarciu jak najbardziej, bo
dziewczynie nie przystoi rozkrok, który jest zarezerwowany dla
mężczyzn.
Ty tak na mnie patrzysz, bo jeszcze nie wiesz, że kiedyś sama
będziesz w rozkroku siedzieć i siorbać, kiedy przyjdzie ci ochota
na siorbanie. Chocia nie ma musu, każdy ma własną drogę, może ty
będziesz wiedźmą co to przyjmuje plenipotentów przy filiżance
herbaty z Szubertem w tle.
Wiedźmą? Zapytała Helena i poczuła jak dreszcz przebiegł jej po
rękach.
A no, wiedźma, czarownica czy też szeptucha, może i być szamanka,
to tylko nazwy. Nazwa nic nie znaczy, czasami tylko pomaga ludziom
trafić pod twój dach, ale często nazwa przeszkadza, bo wrzuca do
szuflady z wyobrażeniami co się pod nią kryje i potem bywa, że
ktoś miał inne oczekiwania, bo jak sobie wmówił, że szamanka to
musi mieć pióra we włosach i indiańskie rysy, to może się
rozczarować widząc białą kobietę ubraną w sukienkę z różowym
kołnierzykiem. Dlatego bywa, że narzucam na siebie to co chcieliby
ludzie zobaczyć, nie po to, by ich oszukać, ale by im ułatwić.
Zresztą, im dłużej noszę jakieś łachmany tym bardziej do nich
się przyzwyczajam i to, co początkowo było kostiumem, zamienia się
w moją skórę. Takie tam psychologiczne dyrdymały.
Żaba odchyliła się na krześle i przymknęła oczy.
Śmiało, też możesz się odprężyć, w końcu jesteś w swoim
domu, a ja tu przyszłam jedynie w gości.
Helena westchnęła. Uniosła głowę i spojrzała na sufit. Czerwone
plamy zachodzącego słońca próbowały na nim coś namalować, ale
nie bardzo wiedziała co.
Dlaczego sądzi pani, to znaczy, sądzisz, że jestem wiedźmą?
A kto kilka dni temu czas zatrzymał i coś przywołał? Jeszcze nie
wiem czy dobre czy złe, czy może ani takie, ani takie. Ludzie lubią
rozdzielać te dwie sprawy od siebie, jakby one nie były częścią
tego samego. A przecież, tam gdzie światło zawsze jest jakiś
cień. Gdybyśmy byli tylko wypełnieni miłością i dobrocią to
byśmy nie mogli posiadać ciał, bo by spłonęły od tego piękna,
nie udźwignęłyby go. Mamy w sobie po troszku wszystkiego, żeby
była równowaga. Wypieranie się swojego cienia niesie ze sobą
poważne konsekwencje.
Świerszcze, które przycupnęły w trawie pod oknami rozpoczęły
swój wieczorny koncert. A potem do uszu Heleny dotarł skrzekot.
A więc i tu za mną przylazły, stwierdziła Żaba. A by poszły
won! Ja tu mam do omówienia ważne sprawy! Krzyknęła w stronę
ogrodu i przez chwilę żaby umilkły, ale tylko przez chwilę.
Siedziały potem, stara kobieta i ta dużo młodsza od niej,
rozmawiając, może aż do rana, a może i dłużej, kilka dni,
tygodni, nie zwracając uwagi na upływający czas, bo też nie było
takiej potrzeby, chociaż Helena wiedziała, że będzie w końcu
musiała wrócić do swoich obowiązków, bo z czegoś trzeba płacić
za czynsz i jedzenie, chociaż Żaba zapewniała ją, że szeptucha
nie musi się przejmować takimi sprawami, że nie o pieniądze w
życiu przecież chodzi. Ona jednak jeszcze nie była ani czarownicą
ani kimś, kto może za jajka i chleb udzielać rad. Sama sobie nie
potrafiła dać najważniejszych wskazówek, a co dopiero komuś
obcemu. Chociaż. Bywa, że łatwiej pomóc osobie, której się nie
zna niż tej, z którą przebywa się dzień i noc.
Nie żegnały się, kiedy Żaba w końcu wstała z krzesła i
powiedziała, że musi już iść. Wiedziały, że ich drogi przetną
się ponownie, jeżeli nie w tym świecie to na pewno w innym. I
kiedy Helena została sam na sam z myślami, które nie tyle biegały
co uprawiały jakiś dziki sprint w jej głowie, nagle poczuła, że
może osiągnąć spokój. I im więcej myślała o ciszy, tym w
głębszy spokój opadała, aż w końcu dotarło do niej, że to nie
świat zamilkł, a to co tak biegało pod jej czaszką. I wówczas
ujrzała Cień, jak szedł przez ogród w jej stronę, ale już nie
czuła obawy, bo razem z nim szło Światło.
Jestem gotowa, wyszeptała i zadrżała, bo wcale nie była tak mocno
pewna tej swojej gotowości, ale wypełniała ją po brzegi ciekawość
i dziwna pewność, że nic złego nie może się stać, że od tej
chwili wszystko będzie zupełnie inne. I chociaż zmiany bywają
przerażające, bo zaburzają znany porządek, to jednocześnie są
wspaniałe, bo dzięki nim można zostawić za sobą to, co warte
porzucenia. A Helena niczego bardziej nie pragnęła jak zanurzenia
się w Nowym i to Nowe właśnie szło do niej, a ona musiała
zmrużyć oczy, bo było zbyt jasne i zbyt ciemne jednocześnie, by
móc mu patrzeć prosto w oczy.