Obserwował ją już od dłuższego czasu, zawsze z ukrycia, mroku, cienia, nigdy z bliska, bo nie miał w sobie tyle odwagi, by podejść. A może i miał, ale nie chciał stracić tego, co daje tajemnica. Dopóki kogoś nie znasz, snujesz wyobrażenia na czyjś temat i chociaż to tylko twoje własne myśli, często nie mające nic wspólnego z tym kim naprawdę dana osoba jest, to jakże przyjemnie jest zanurkować w ich otchłań i marzyć, marzyć, marzyć. Potrząsnął głową, co za głupota, a jednak wiedział, że jej ulega, bo ciężko jest nie ulegać własnym podszeptom. Więc spojrzał na kobietę, która właśnie wykonała w powietrzu ruch jakby kogoś głaskała po głowie i przez chwilę poczuł zazdrość, że to nie on tam jest obok niej i to nie jego głowa doznaje tego przyjemnego uczucia dotyku. Ale przecież kobieta była sama. Przechylił głowę, żeby usłyszeć co mówi, ale wiatr czochrał słowa, mieszał sylaby i do jego uszu dolatywał już tylko dziwny bełkot, przypadkowy zlepek głosek.
Wychylił głowę ze swojej kryjówki i zamarł. Kobieta patrzyła wprost na niego, ale patrzyła wzrokiem, który chociaż przenika przez podszewkę rzeczywistości, to nie potrafi dostrzec tego co na wierzchu i może dlatego, chociaż jej wzrok dotykał jego oczu, ich spojrzenia wcale się nie skrzyżowały. Wstrzymał oddech, tak na wszelki wypadek, a potem ona uśmiechnęła się, odwróciła głowę i zaczęła patrzeć na jezioro. Też to lubił. To wgapianie się w skórę wody, która ulegała zmarszczeniu pod wpływem głaskania przez wiatr, w wodę która była w ciągłym ruchu, trochę jak rzeka, a jednak rzeką nie była i jej nurt nie porywał nierozsądnych śmiałków, chociaż czasami zabierał na dno. Tak jak tego kota, który jakiś czas temu został wrzucony do wody z kamieniem przywiązanym do przednich łapek. Potrząsnął głową, nie chciał o tym pamiętać, bo nic nie mógł poradzić, może gdyby był bardziej odważny, może gdyby potrafił nurkować, to uratowałby tego malca, ale przecież był tchórzem. Tak wszyscy o nim mówili a on im uwierzył, bo ciężko nie jest wierzyć w słowa większości. Więc uznał, że wszystkiego się boi. A w szczególności ludzi, którzy byli na tyle okrutni, by topić w jeziorze małe kociaki. Takich osób bał się najbardziej, bo nie uznawali oni, że inna istota może posiadać duszę, że będzie odczuwać ból, że panika może obezwładnić jej umysł i zamiast w ostatnich chwilach swojego życia z wdzięcznością żegnać to co było, będzie tylko cierpienie i lęk.
Zacharczał, żeby wyrzuć z siebie kulkę, która nagle pojawiła się w jego gardle, kulkę utkaną ze strachu na samą myśl, że i jego ktoś mógłby kiedyś wrzucić do wody. A woda, chociaż piękna, to jednak może być nieprzyjemnie zimna. Zresztą woda niekoniecznie lubi współpracować, ma swoje własne plany i pomysły, których się trzyma, a które nie zawsze wszystkim odpowiadają, bo przecież nikt nie lubi powodzi, nikt nie chce by nagle woda zalała korytarze, norki, jamy, które przez wiele miesięcy były misternie drążone.
Żywioł to jednak żywioł, westchnął, a potem zerknął w kierunku kobiety, która właśnie zrzucała z siebie ubrania, by po chwili zacząć wchodzić do jeziora. Zadrżał. Po co ona robi? I dlaczego, żeby wejść do wody musi ściągnąć z siebie swoje ciepłe futro? Zmarszczył nos, nie rozumiał ludzi. Ale może też nie musiał ich rozumieć, czasami wystarczy znajomość cudzych zwyczajów, nie trzeba od razu pojmować w jakim celu, ktoś je wprowadza w życie.
Włosy kobiety falowały na powierzchni wody, kiedy płynęła w stronę trzcin. Nie powinna tam płynąć, pomyślał, to jest dziwne miejsce, coś w nim szumi głośniej niż powinno, coś tam jest Obecne chociaż nigdy nie mógł zobaczyć jak wygląda, bo chowa się dobrze i nawet potrafi nie mieć zapachu, a dla lisa nie mieć zapachu to jakby nie istnieć.
Machnął niespokojnie ogonem. Czuł, że powinien coś zrobić, ale za bardzo bał się ruszyć z miejsca, zresztą, co może taki lis jak on? Jest przecież tchórzem, byle szelest potrafi go spłoszyć. Chociaż. Przez głowę zwierzęcia przeszła dziwna myśl, że może ulega podszeptom, które nie do końca są prawdziwe, bo przecież jakiś czas temu szedł ukraść gospodarzowi kurę i musiał przejść niedaleko psiej budy. Jego lisie nogi przez chwilę były miękkie, ale potem nabrały pewności i zrobił co miał do zrobienia sprawnie, cicho i właśnie odważnie.
Tak, to była odwaga, pomyślał i zaczął skradać się w kierunku jeziora. Może nie jest jeszcze za późno i da radę uratować kobietę. Tylko przed czym? Nastawił uszu, ale nie słyszał nic poza szumem trzcin i rozgarnianej rękoma wody. A potem posłyszał delikatny dźwięk, taki, którego ludzkie uszy nie rejestrują a i zwierzęce nie zawsze są w stanie wychwycić. Przystanął, ale tylko na chwilę, jakby musiał sprawdzić czy warto się wahać, a potem ruszył przed siebie pędem, który rozmazywał rzeczywistość, który sprawił, że przestrzeń przestała tworzyć skupisko ciał stałych a jedynie energię. Jego własną i tą, która była wokół.
Dla ciebie zrobię wszystko, pomyślał biorąc głęboki wdech i skacząc w sam środek trzcin, pośród których czaiło się Złe.
Obudziła się z rękoma rozrzuconymi na boki, mokrymi włosami, w których wplątane były wodorosty i z poczuciem, że coś się wydarzyło, coś bardzo ważnego, ale nie do końca rozumiała co. Usiadła podpierając się rękoma o wilgotną ziemię i poczuła jak dreszcz przechodzi od palców stóp przez plecy aż po czubek głowy. Oddychała szybko i nierównomiernie jakby przed czymś uciekała i chociaż czuła, że wszystko już się skończyło, oddech wciąż był w trybie walki i nie zarejestrował, że może się uspokoić. Spojrzała na wodę, trzciny i ponownie zadrżała. Coś się wydarzyło. Ale co? W pamięci mignął jej obraz rudego futra i pazurów. Zaatakował ją wściekły lis? Nie, nie miała zadrapań. Lis ją ocalił. Tylko przed czym i gdzie jest teraz?
Odchrząknęła i wypluła coś, co szybko odskoczyło i uciekło zanim zdołała sprawdzić co to mogło być. Otaczała ją głęboka cisza. Dziwne. Nie słyszała ani wiatru ani szumu wody. Noc nigdy wcześniej nie była tak bezgłośna. Co prawda Spowite Cieniem nie robi hałasu, to jednak nie jest bezszelestne i nawet zwierzęta nocy potrafią nadepnąć przypadkiem na gałąź, która łamie się z trzaskiem.
Wstała i chociaż przeszła kilka kroków w stronę chaty, powietrze wciąż było nieruchome i tak gęste, że szła z trudem, z ciałem nagle ciężkim, jakby brodziła w mule, chociaż jej stopy dotykały piasku, a po chwili mchu oraz traw, które tworzyły zielony dywan rozciągający się aż po próg jej domu.
Dom, chciała wyszeptać, ale zamiast tego powiedziała Om i zwykle zaśmiałaby się z takiej pomyłki, zwykle zaczęłaby może nawet śpiewać Om, Om, Ommm, ale nie teraz, kiedy nie była pewna gdzie tak naprawdę jest. I chociaż jej oczy rozpoznawały miejsce, to jednak miała wrażenie, jakby znalazła się po drugiej stronie lustra i to co widzi, było jedynie odbiciem prawdziwego świata.
Drzwi skrzypnęły i po plecach Hanny przebiegł dreszcz, bo owo skrzypnięcie było pierwszym dźwiękiem odkąd wyszła z wody. Na pewno z niej wyszłam? Przebiegła myśl, ale była szybka jak polna mysz, która zimą znajduje jakąś szczelinę a potem przemyka pomiędzy nogami domowników, zwinnie, niezauważalnie, więc kobieta nawet nie próbowała jej złapać. Chata wyglądała inaczej niż zwykle. Wszystko w niej pokryty było zieloną, welurową tkaniną.
Hanna dotknęła kredensu, który stał na niewielkim korytarzu. Mech, powiedziała, kiedy jej ręka zaczęła błądzić po drewnianym meblu. Wszystko pokrywa mech, dodała żeby upewnić samą siebie.
Czekałam na ciebie, posłyszała po chwili głos, który bardzo dobrze znała, bo należał do niej samej. Przy kuchennym stole siedziała starsza kobieta i patrzyła na Hannę z intensywnością, której nikt nie lubi, bo zawiera w sobie Prawdę.
Kim… zawahała się, bo przecież pytanie o to kim jest kobieta było idiotyczne. Dobrze wiedziała, że właśnie rozmawia z samą sobą, tyle że ta druga była dojrzała, pokryta siecią zmarszczek, z dłońmi, które wiele już czuły i dotykały, z dłońmi, w których tkwiła pamięć wielu zdarzeń. Może nawet tych, które miały dopiero nastąpić.
Usiądź, powiedziała staruszka odganiając z siedzenia czarnego kota, który miuknął przeciągle, obrażony, bo nie lubił, kiedy wyganiano go z jego legowiska. Wabi się Kot i mieszka tu ze mną od jakiegoś czasu, zresztą nie on jedyny, bo tak to już jest, kiedy dom stoi nad brzegiem jeziora, że wprowadzają się do niego różne istoty czy tego się chce czy nie.
Jak to możliwe? Zapytała Hanna siadając ciężko na krześle, ale staruszka tylko pokręciła głową, bo wiedziała, że Hanna nie pyta o zwierzęta a o to miejsce, o tą dziwną przestrzeń, w której ujrzała siebie nie-siebie i obrażonego Kota.
Widzisz, nasz świat składa się tak naprawdę z kilku światów. I chociaż Wszystko jest ze sobą połączone to nie zawsze potrafimy dostrzec te połączenia. Może to i dobrze, a może nie za dobrze, nie wiem czy należy to oceniać. Niektórych spraw lepiej nie poddawać ocenie. Westchnęła, a potem wyciągnęła w kierunku Hanny rękę i mówiła dalej. Dajmy na to my. Jesteśmy tą samą osobą a jednak zupełnie inną. Każda z nas ma swoje doświadczenia, swoje myśli, każdej z nas los jest inny, chociaż pochodzi z jednego źródła. Czy ja jestem tobą, którą będziesz za wiele lat czy może ty jesteś mną jaką pragnęłam być w młodości? Nie ma na to odpowiedzi, bo czas nie jest linearny, chociaż wielu się upiera, że jest. Ale zostawmy to. Ważne że przyszłaś. Że możemy porozmawiać.
Nie wiem czy przyszłam tu, bo tego chciałam, wyszeptała Hanna, ale staruszka tylko silniej chwyciła jej dłoń, jakby chciała tym gestem powiedzieć, że to nie ma znaczenia.
A potem zapadła noc a one dalej siedziały i rozmawiały, bo dały radę zerwać tamę, za którą piętrzyły się różne opowieści. Słowa płynęły meandrami rzeki, obijały się o brzegi, spadały z hukiem w dół, po to by po chwili zwolnić i sunąć leniwie. Rozmawiały ze sobą do rana, tego a może kolejnego. W każdym razie któryś Świt zastał je pochylone nad omszonym stołem. Na kolanach Hanny mościł się Kot i kobieta wiedziała, że bez niego nie opuści tego miejsca.
A lis? Zapytała na koniec. Miałam wrażenie, że do wody wskoczył ze mną lis.
Nim się na razie nie przejmuj, musi wylizać swoje stare zranienia. Nie wiem ile mu to zajmie, ale jak tylko wydobrzeje to go do ciebie przyślę, bo on należy do ciebie tak jak ty do niego. Jesteście cząstką tego samego istnienia.
Hanna nie pytała już jak to możliwe, kiwnęła tylko głową, a potem wzięła na ręce kota i wyszła z domu. Woda w jeziorze była nieporuszona. Kobieta zamknęła oczy, kiedy chłodne ramiona zaczęły coraz silniej wciągać ją w głąb jeziora. Kot przywarł mocniej do jej ciała. Będzie dobrze, o nic się nie martw, powiedziała bez słów, bo już nie potrzebowała słów, by móc rozmawiać ze zwierzętami. Zaraz będziemy w domu, dodała i poczuła jak jej stopa dotyka piasku.
Kot zeskoczył z jej rąk i usiadł na brzegu.
Tu jest inaczej, powiedział, a może to tam było inaczej.
Usiadła obok niego i omiotła przestrzeń Spojrzeniem. Spojrzeniem, które widzi trochę więcej, które może zajrzeć pod kamień bez podnoszenia go, które pełne jest Czucia.
Nie filozofuj za mocno, powiedział Kot, lepiej nalej mi mleka.
A ty możesz pić mleko? Zapytała zdumiona.
Mogę wszystko, odparł Kot i pomaszerował w stronę domu.
💗 czekam na następne. Dawno mnie nic tak nie "wciągnęło"
OdpowiedzUsuńTo świetnie! Niech wciąga i pochłania, o to właśnie chodzi. Dzisiaj wypuściłam kolejną część:)
Usuń