Poranek dotknął
jej policzka, a potem delikatnie przesunął się w kierunku powiek.
Poczuła jak jasność wnika do jej wnętrza, ale nie otworzyła
oczu. Tak było lepiej. Wolała leżeć nieruchomo i czuć jak świt
penetruje jej ciało. Było w tym coś erotycznego i zakazanego.
Chociaż w rzeczywistości nic nie zaszło. Po prostu leżała na
łóżku. Pokój był pusty. A może nie był? Posłyszała jakiś
szmer. Czyjś szept (taki sam jak wówczas, kiedy była dzieckiem i
rodzice próbowali ukryć przed nią swoje kłótnie, także te
prowadzące do rozpadu ich małżeństwa), przebiegł obok niej, ale
nie zdołała go pochwycić. Jej głowa była zbyt ciężka. Coś
przyciskało ją do poduszki. Już nie czuła pieszczoty wschodzącego
słońca tylko strach. Wcale nie blady, raczej kościsty i lepki. Jej
skóra stopniowo zaczęła pokrywać się delikatnymi kropelkami. Ale
to nie mógł być pot. Pot jest zbyt przyziemny i zwyczajny, z
pewnością nie tak gęsty i ciężki. A ona wyraźnie czuła ciężar.
Coś ją dociskało do łóżka, wgniatało w pościel i odbierało
oddech.
„Muszę otworzyć
oczy”, pomyślała, ale powieki nie zamierzały jej słuchać.
Leżały martwo na jej gałkach ocznych, po raz pierwszy tak odrębne,
jakby wcale nie stanowiły kawałka jej samej. A przecież to były
jej powieki, powinny robić co im mówi.
- Trzeba ją gdzieś
przenieść, nie może tu tak leżeć – posłyszała, tym razem
dość wyraźnie i nagle zapragnęła krzyknąć. Tak, krzyk byłby
wybawieniem. Zawsze jest. Dziecko, kiedy przychodzi na świat też
wpierw krzyczy. Jakby krzyk był oznaką życia, siłą, Wszystkim.
Więc spróbowała otworzyć usta, ale żaden dźwięk nie miał
zamiaru w niej powstać.
– Opada jej
szczęka, weź jakiś kawałek szmaty i jej podwiąż, bo to
strasznie wygląda, jakby do nas gadała.
– Idiota. Czyś ty
nigdy trupa nie widział?
– No tak, właśnie
że nie widziałem. To moje pierwsze zlecenie.
– To poczekaj ino
jak puści soki. Albo ręką poruszy.
– Czemu miałaby
ruszać ręką?
– To takie
odruchy. Mięśnie po śmierci tężeją i różne dziwne rzeczy
potem zachodzą. Czasami mam wrażenie, że ktoś mnie chwyta za
dłoń, jakby chciał mnie powstrzymać. Jakby wcale nie umarł…
– Weź mnie
człowieku nie strasz. Lepiej zabierzmy się stąd szybko, bo jakoś
tak nieprzyjemnie.
– No już dobrze,
dobrze, trzeba tylko ją wpierw umyć.
– Umyć?
– No przecież.
Wszystko ci trzeba mówić?
Poczuła czyjąś
dłoń na swojej skórze. Ktoś rozpinał jej bluzkę. A jednak wciąż
nie mogła nic zrobić. I tylko leżała nieruchomo, jakby jej ciało
nie należało już do niej, a do kogoś zupełnie innego. Pożyczona
sukienka z tafty, niedopasowana, sztywna i obca.
„Ja żyję”,
powtarzała w myślach, ale myśli mają to do siebie, że zwykle
nikt ich nie może posłyszeć poza nami samymi, więc mężczyźni
nie zwrócili uwagi na tę jej wewnętrzną szarpaninę. „Boże,
pozwól mówić”, błagała, ale Bóg nie zamierzał jej słuchać,
bo go wcale nie było obok niej. Miał swoje sprawy na głowie. Dużo
ważniejsze i nie tak przyziemne jak wydawanie z siebie głosu.
– Dobra, teraz weź
gąbkę i wjedź w każdy zakamarek.
– To obrzydliwe.
– Obrzydliwe jest
zjadanie ślimaka żywcem, a ty masz umyć całkiem ładną lalunię.
– Jezu, człowieku,
przecież to jest martwa dziewczyna.
– Ale cycuszki
niczego sobie i zgrabne nogi…
– Chyba ci odbiło.
– Ciało to ciało,
co za różnica czy wciąż ciepłe, czy takie co już powoli
stygnie?
– Jesteś chory.
– Nie. Po prostu
przyzwyczaiłem się. Poza tym…
– Co poza tym?
– Może oni wcale
nie są tak umarli jak nam się wydaje? Może wciąż są z nami i
chcieliby zaznać jeszcze chociaż odrobiny…
– Nawet nie kończ,
człowieku. Jesteś pieprzonym nekrofilem.
– Pogadamy za parę
lat.
– Za parę lat to
ja tu nie będę pracował. Zatrudniłem się tymczasowo.
– Każdy z nas tak
mówi, a potem żaden nie potrafi odejść.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Tak po
prostu jest. Trupy są bardziej wyrozumiałe od żywych. I, no wiesz,
oni są tacy cisi. Mówisz do nich, a oni niczego nie komentują, nie
dają uszczypliwych uwag, po prostu słuchają.
– Niczego nie
słuchają, przecież są martwi.
Ale ja słyszę.
Słyszę wasze głosy i czuję jak obmywacie zbyt zimną wodą moje
ciało. Moze nawet mam gęsią skórkę. Zerknijcie na moją skórę,
tak mi zimno, wówczas zrozumiecie, że wciąż tu jestem, że to
jakiś cholerny i dziwny paraliż. Ja wcale nie umarłam.
– Dobra. Ubieramy
i wrzucamy na pakę.
– Masz dla niej
jakieś ubrania?
– Coś znajdziemy.
O, patrz, to jest niezłe.
– Daj spokój, to
do niej nie pasuje.
– A ty wiesz co do
niej pasuje?
– Wygląda na taką
spokojną.
– To oczywiste,
idioto, przecież jest martwa. Wszystkie trupy są spokojne. Chyba że
te powypadkowe. To to są nadzwyczaj niespokojne. O ile da się je w
ogóle złożyć do kupy… Kiedyś pomyliłem i dałem nogę faceta
do trumny z babą. Ale, jak Bóg mi świadkiem, wyglądały bardzo
podobnie. Nie moja wina, że się nie goliła.
– Jesteś
obrzydliwy.
– Przywykniesz.
– Wolałbym nie.
Mówiłem przecież…
– Tak, tak, to
czasowa praca. Mówiłeś.
Nie lubię tej małej
czarnej. Jest zbyt obcisła i za krótka. Nie wiem czemu zostawiłam
ją w szafie. Może miałam nadzieję, że kiedyś ją jeszcze
nałożę, na jakąś randkę, do kina, nie wiem. To głupie. Bo
przecież zupełnie nie jest w moim stylu. Wolałabym mieć na sobie
coś kolorowego, najlepiej w kwiaty. Mam kilka ładnych sukienek.
– Ta będzie
idealna.
– Tak. Rodzina się
ucieszy. Będzie wyglądała, jakby szła na pielgrzymkę do
Częstochowy. Jeszcze jej na głowę beret załóż.
– Przecież jest
fajna, taka dziewczęca.
– Nie znasz się,
ale wszystko jedno. Możesz jej nałożyć sukienkę w kwiaty. Nie
będzie się skarżyć.
– Wiesz coś o jej
rodzinie?
– Niby co?
– No, gdzie są,
czemu sami tego wszystkiego nie robią.
– Nie wiem, może
nikogo nie miała i już.
– Taka ładna i
samotna?
– Trup ci się
podoba? A mnie od pedofilów wyzywasz.
– To nie o to
chodzi…
– A o co?
– Sam nie wiem.
Mam wrażenie, jakby chciała mi coś powiedzieć.
– Oczywiście! Ona
mówi: Pakuj mnie kurwa wreszcie do trumny zanim zacznę śmierdzieć.
On ma rację. Czuję
ten zapach. Nigdy wcześniej go nie czułam, a teraz przyszedł. Nie,
nie przyszedł. On jest we mnie i pomału zaczyna ze mnie wychodzić.
Więc jednak umarłam? Rozpadam się od środka, gniję. Tak ma
wyglądać koniec? A gdzie tunel i światło? Jezu, to chyba jednak
tylko jakiś potworny sen.
– Na raz, dwa i
trzy. Teraz tam przywiąż, żeby się nie osunęła na ziemię, bo
nie chcemy mieć poobijanej denatki.
– Słyszałeś?
– Co?
– Jakby
westchnięcie.
– To pewnie gazy.
Musicie mnie
obudzić. Musicie mnie obudzić. Zrzućcie mnie na ziemię, może
wówczas się obudzę i wyjaśnię, że to cholerna pomyłka.
– Kurwa, ona mnie
chwyciła za rękę.
– Pośmiertny
przykurcz.
– Nie, to nie było
to. Zatrzymaj się do cholery, musimy sprawdzić…
– Wciąż zimna,
wciąż martwa. Nie wiem co chcesz sprawdzać.
– Ona tylko śpi.
– Lepiej zrezygnuj
z pracy po tym zleceniu, młody, bo nie nadajesz się do tego zawodu.
Zostań lepiej poetą czy coś.
– Sam se zostań
poetą.
– Ja już jestem.
Piszę wiersze o zwłokach, które nocami wstają i chodzą po
kostnicy.
Chciałabym uciec.
Ale moje ciało już do mnie nie należy. Jest dziwnie ciężkie.
Obce. Chciałabym odejść, tylko nie wiem jak. Zimno mi. Strasznie
tu zimno.
– Zostanę z nią
na pace.
– No, no,
romantyk. Trochę za późno na amory.
– Jakoś tak
czuję, że ona wolałaby mieć kogoś przy sobie.
– Idiota.
– Sam jesteś
idiota.
Dziękuję. Twoja
dłoń jest taka życzliwa. Gładzisz moje włosy a ja miałabym
ochotę mruczeć jak kot. Dlaczego dopiero teraz mnie odnalazłeś?
Czemu tak późno?
– O nic się nie
martw. Będę przy tobie.
Do samego końca?
– Do samego końca.
Nie musisz się bać.
Już mi lepiej.
Dziękuję. To miłe, kiedy tak trzymasz mnie za rękę. Przypominam
sobie moją pierwszą miłość. Przelotne spojrzenia i przelotny
dotyk. Właściwie, dlaczego ja go wówczas nie zatrzymałam przy
sobie? Gdybym mogła żyć jeszcze raz...
– Mamy tylko to
jedno życie. Bez możliwości szkicowania i wymazywania gumką.
Szkoda. Bywałam
nieroztropna. Nie rozumiałam, tylu rzeczy nie rozumiałam.
– O nic się już
nie martw. Dobranoc.
Dobranoc. Chociaż
mam wrażenie, że tego poranka już więcej nie zasnę.
kadr z filmu "Autopsja Jane Doe" (https://kultura.onet.pl/film/recenzje/autopsja-jane-doe-przyczyna-smierci-nieznana-recenzja/mj3885c) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz