czwartek, 14 listopada 2019

Listy do... Odnalezione na strychu skrawki pamiętnika Alicji

Obudziłam się wtulona w Twoją pachę. Przez chwilę byłam mniejsza od pchły.

***

Też masz czasami to dziwne uczucie, że wszystko jest ze sobą powiązane? Że każda nasza myśl zahacza o następną, a wypowiedziane słowa przeskakują z jednej osoby do drugiej, a potem krążą po wieczność wśród ludzi, gdyż nic w przyrodzie nie ginie?
Całkiem prawdopodobne, że kiedy jeszcze świat nie był podzielony na kontynenty, wszyscy ludzie mieli taki sam kolor skóry, oczu i włosów, oddychali w tym samym tempie, a ich serca wybijały jeden rytm. Myśli też mieli wspólne, a mimo to ludzie byli szczęśliwi. Jeżeli czujesz to samo co druga osoba, nie przyjdzie Ci do głowy, żeby ją skrzywdzić. Pierwsi ludzie, zadowalając innych, uszczęśliwiali samych siebie.
A potem bogowie postanowili rozbić Prajednię. Była zbyt nudna, by możną ją było oglądać z góry przez całą wieczność.
Do dzisiaj jednak fruwają w powietrzu pradawne powiązania. Niektórzy potrafią ich nawet dotknąć.

***

Mam trzydzieści pięć lat, może ciut więcej albo dużo więcej, to jednak nie ma żadnego znaczenia. Ludzie patrzą na mnie ze zdziwieniem, „Wyglądasz młodo”, uśmiechają się, a ja zgrzytam zębami. Tymi ukrytymi głęboko we mnie i niemającymi nic wspólnego z bielą porcelany. Bo przecież wcale nie wyglądam. Znaczy nie tyle wyglądam co jestem. Mam świadomość, że właśnie tkwię w połowie swojej drogi. Ale wciąż po tej młodszej stronie.
Zresztą, nigdy nie będę stara. Moje kruczoczarne włosy też nie. Taką mamy rodzinną tradycję. Unikamy starości. Nie mamy pojęcia co to siwe włosy, chwiejny krok i rozedrgane dłonie. Do Końca jesteśmy dziarscy, szczupli i pełni energii. Jedni z nas dlatego, że zdrowo się odżywiają, drudzy po prostu umierają przed czasem. Zresztą, to od zawsze był najlepszy sposób na zachowanie młodości – umrzeć w wieku dwudziestu, trzydziestu lat i pozostać w cudzych wspomnieniach kimś niemal niedojrzałym. Z gładką cerą i brakiem codziennych zmartwień.

Ty masz trochę więcej lat niż ja, trochę więcej doświadczeń i kurze łapki wokół oczu. Nikt nie dosypał Tobie genu wiecznej młodości, ale to nie szkodzi. Mężczyźni, nie wiedzieć czemu, całkiem niesprawiedliwie, starzeją się dużo przyjemniej niż kobiety. I dlatego traktują zmarszczki w ten sam sposób co kobiety biżuterię – nie przyszłoby im do głowy zapudrowywanie tych drobnych oznak doskonałości.

***
Zastanawiałeś się kiedyś na ile już zostałeś pochłonięty przez smolistą materię codzienności? Jak głęboko wniknąłeś w tę czarną masę, która początkowo łapie tylko za pięty wywołując łaskotki? I może dlatego człowiek zwykle traci czujność, bo przecież łaskotanie jest przyjemne. A kiedy otwiera oczy, jest już za późno, całe ciało ma pokryte strzępami homogenicznej substancji. I nie potrafi jej z siebie zrzucić. Czasami po prostu nie wie, że tkwi ona przyklejona do niego, tworząc rodzaj drugiej skóry, przez którą rzeczywistość dociera jedynie fragmentarycznie albo wcale. Pamiętasz? Niedawno sam mi mówiłeś, że to przez skórę oddychamy, czujemy, odkrywamy świat. A kiedy jest ona pokryta ciemną mazią możemy jedynie udawać, że prowadzimy prawdziwe życie. Tak naprawdę to niemal umarliśmy. I słowo „niemal” jest tu kluczowe, gdyż wciąż możemy niemal wszystko. Tylko zachwyt nad błahostkami gdzieś ucieka. Nie ma uścisku w brzuchu na widok wielkiej góry piasku, kolorowej waty na patyku czy słońca, które ogrzało kamień tak mocno, że teraz to on niemal świeci jakimś zaczarowanym blaskiem.
Co w Tobie wciąż wywołuje zachwyt?

***
Nigdy nie wyszłam za Ciebie za mąż. Odmówiłam. Nie byłam gotowa na pierścionek z diamentem i zobowiązanie do końca życia. A jednak też nigdy od ciebie nie odeszłam, chociaż tyle razy w myślach pakowałam swoje albo Twoje walizki.
Może to mi wystarczyło? Ta wiedza, że mogę w każdej chwili wyjść. Że nie trzyma mnie przy Tobie sakramentalne „tak”, tylko moje własne pragnienie. Dobrowolne i budowane od nowa za każdym razem, kiedy otwieram oczy.

***
Przyszedłeś do mnie w nocy. Rozbudziłeś, chociaż wcale budzić nie chciałeś, a tym bardziej rozbudzić. Czasami wolisz leżeć obok kłody pokrytej miękkim mchem koszuli nocnej. Niczego więcej nie potrzebujesz, by zasnąć. Nie mam nic przeciwko. Nie można rozkoszować się swoimi ciałami każdej nocy, nikt nie ma na to ani czasu, ani energii. Chyba że jest prostytutką. Wówczas musi. Być może jednak udawana rozkosz męczy mniej od tej prawdziwej.
Tej nocy jednak, odwróciłam się w Twoją stronę, ale Ty już spałeś mrucząc pod nosem jedną z tych pierwotnych, niedźwiedzich kołysanek.
Co można zrobić z rozkoszą, która nie nadeszła?
Czasami trzeba ją schować pod poduszkę, wówczas śnią się rzeczy niepojęte. Słonie z kilkoma trąbami, pociągi jeżdżące po schodach, skoki z mostu na wielkie palmy, wyścigi pokrytymi błotem limuzynami.
Czasami można zapić ją ciepłym mlekiem pokrytym delikatnością kożucha. Wówczas skrzywisz się ściągając białą skórkę i ta czynność obierania cieczy ze skóry tak Cię rozbawi, że może zapomnisz dlaczego wstałeś w środku nocy i poszedłeś do kuchni.
Czasami można taką rozkosz schować do słoika. I hodować niczym miniaturowy las. Dokładając od czasu do czasu nowe drzewka. Może to być jednak niebezpieczne. Rzadko kiedy zwracamy uwagę na rzeczy małe. Niewielka rysa nikogo nie zaniepokoi. Łatwo ją przegapić. I dopiero, kiedy słoik rozpadnie się na kawałki i będzie za późno, dopiero wówczas nasza pamięć wyłowi tę delikatną skazę na szle. Zupełnie niepotrzebne wspomnienie skoro nagle w pokoju wyrośnie prawdziwy las zabierając każdy skrawek wolnej dotąd przestrzeni. Z takim lasem niewiele można zrobić. Drzew powyżej dziesięciu metrów ścinać nie wolno. Nawet kiedy rosną pośrodku domu.
Ja moją rozbudzoną rozkosz zwykle wyrzucam do zsypu. Musi się czuć strasznie lecąc z siódmego piętra gardłem metalowej rury, tej samej, która połyka zwykle resztki z obiadu i ścinki z kolacji. Leży potem w brzuchu pełnego śmieci kontenera i umiera powoli. Bywa, że znajdzie ją jakiś bezdomny kot i połknie, sądząc, że to po prostu przerośnięta mysz.
Wolę nie myśleć, co się potem dzieje z kotem. Słyszałam tylko, że w piwnicy żyje ich już całe stado, rozmnażając się nieustannie. Może to jest ta tajemnica dlaczego kotów jest na świecie zawsze o jednego za dużo. Powinnam ostrzec innych, by nie wyrzucali swojej niedoszłej rozkoszy do kosza na śmieci. Aż strach pomyśleć co by się mogło wydarzyć, gdyby właściciel owej rokoszy mieszkał w pobliżu lasu, w którym jest dużo dzików.

***
Mam, na ile można posiadać cokolwiek, małe mieszkanie w bloku na siódmym piętrze, z którego okna lubię wyrzucać swoje fantazje. Widzę wówczas jak wznoszą się górę. Kolorowe baloniki. A potem pikują w dół, zahaczają o rękawy pospiesznie idących po szarych chodnikach ludzi. Zaczepieni w ten sposób przechodnie reagują wzdrygnięciem. Rzadko który chwyci balon za sznurek i będzie niósł go ze sobą do pracy czy sklepu. Większość ludzi jednak w ogóle nie czuje, że cokolwiek dotknęło ich skóry. Nie wiedzą co tracą.

***
Nasłuchiwałeś kiedyś szeptów klatki schodowej? Głosy, krzyki, chrząknięcia, wszystkie te ludzkie odgłosy wydobywają się przez szczeliny w drzwiach mieszkań i zaczynają pląsać ze sobą. Zagubione chochliki. Słowa Pani A zostają wymieszane z tym co mówił B. Krzyk rozkoszy młodej dziewczyny z ostatniego piętra połączył się z okrzykiem starszej pani, która znalazła w pudełku z ciastkami zdechłą mysz. Zmieszana ze sobą rozkosz i strach zakiełkowały nowym dźwiękiem. Odtąd ludzie wieczorami nie mogą spać, gdyż ciągle czują dziwnie rozkoszny niepokój.


***
Znowu nasze pragnienia minęły się o kilka centymetrów. Siedziałeś na kanapie z laptopem na kolanach i powili znikałeś w świecie, którego nie potrafię zrozumieć. Być może dlatego, że nie mam na to ochoty. W każdym razie podeszłam do Ciebie i pogładziłam Twoje oszronione Czasem włosy, ale Ty nie zareagowałeś. Mój dotyk był zbyt delikatny. Nie zdołał wyrwać Cię z rzeczywistości, w której tkwiłeś. Coś tam, w głębi komputera jest dla Ciebie dużo przyjemniejsze od obecności drugiego człowieka. Nie wiem tylko co. Nigdy nie zdołałam odnaleźć w wirtualnym świecie tej magicznej miękkości. Może dla mnie jej już zabrakło? A może za mało się staram, z obawy, żeby nie zniknąć.

***
Wczoraj biegłam na tramwaj, spóźniona jak zwykle o parę sekund. Myślałam, że mam szybkie nogi i zdążę. I pewnie dałabym radę. Gdyby ktoś inny siedział za kierownicą. Ale to byłeś Ty. Zawsze lubiłeś dawać nauczkę osobom, które łamią przepisy. Więc i teraz Twoje stopa nie zwolniła pedału gazu. A moja pechowo, zupełnie przypadkiem, zahaczyła o nierówność w asfalcie. Upadając poczułam strach. Potem przyszedł ból i odebrał mi możliwość myślenia. Moje ciało rozpadło się na kawałki. Tylko dusza została cała. I ta dusza widziała jak w końcu zatrzymałeś auto, ale nie potrafiłeś już z niego wysiąść. Przesłoniłeś dłońmi oczy, jak małe dziecko, które sądzi, że tyle wystarczy, by uciec przed strachem. Ale to nic nie dało. Powoli wpadałeś do środka samego siebie. Ty, zwykle taki wysoki i wyprostowany, skurczyłeś się do wielkości małego orzeszka. Być może dlatego, kiedy nadjechała policja nie znalazła sprawcy wypadku. Nikt nie zwrócił uwagi na leżący na fotelu kierowcy orzech włoski. Tylko ja podeszłam, nie podchodząc wcale, bo przecież nie miałam już nóg, wzięłam Cię w moje nie-dłonie i teraz wędrujemy. Razem. Pogrążeni w wiecznym milczeniu. Wreszcie całkowicie zgodni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz