Budzę się i przez chwilę, z tępym wyrazem twarzy, znamiennym dla
osób nagle wyrwanych z rzeczywistości pełnej urwanych, nigdy
niekończących się wątków, wpatruję się w ciemność, która
nade mną wisi. Kilkukrotne mrugam oczyma dla poprawienia wizji, ale
to nic nie daje. W bezksiężycową noc wieś zamienia się w
pustynię pełną czarnych westchnień. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w
mieście uliczne latarnie pracowały przez całą noc. Zdawało mi
się wówczas, że wszystko wokół buczy, jęczy i buzuje. Jakby
Miasto nigdy nie miało ochoty położyć się spać. I nawet jeżeli
zamykałam oczy było to zamknięcie pozorne, niedostateczne, trochę
udawane. Wieś natomiast wydaje z siebie zupełnie inne odgłosy.
Szum aut jest w niej zastąpiony dźwiękiem ocieranych o siebie
ramion drzew. A noc potrafi być tak czarna jakby ktoś pomalował
mgłę.
Wyciągam więc
rękę i odnajduję włącznik lampki. Krótkie „pstryk” i
powinna nastąpić delikatna energooszczędna jasność. Tymczasem
nic się nie dzieje.
- Miśka bawiła
się lampką, pewnie wykręciła żarówkę – mruczy cień mojego
męża po czym wtula się silniej w kołdrę.
Moja ręka dotyka
szklanych rurek. Światło omiota swoim spojrzeniem przestrzeń
pokoju uśmiechając się przyjaźnie do mojego dziecka, które
siedzi w łóżeczku i wyciąga przed siebie rączki.
Powinnam była
napisać, że obudziło mnie mlaskanie, piski i chichot. Rozradowana
Miśka właśnie próbowała pozbyć się kołdry oraz prześcieradła,
kiedy zapaliłam światło.
Podobno ciepłe
mleko ma właściwości usypiające. Może faktycznie krowie podane w
nocy dałoby taki efekt, modyfikowane nie ma takich przyjemnych
skutków ubocznych. A Miśka postanowiła przesunąć sobie poranek o
kilka godzin.
Kiedyś kusiło
mnie, by wziąć udział w półmaratonie. Teraz mam wrażenie, że
każdego dnia, a nawet w nocy, pokonuję coś w rodzaju matczynego
maratonu. Od łóżeczka do łózka, od krzesełka do krzesła. Od
Miśki do dwójki moich pozostałych dzieci, które nie lubią jak
próżnuję. Więc kiedy tylko udało mi się w końcu za pomocą
przymusowego kołysania głosem oraz ruchem wertykalnym, uśpić
Maleństwo, obudziło się to sześcioletnie szkrabowstwo.
Schodami w górę,
a potem na dół, po lek, bo „okrooopnie mnie boli nóżka, mamo”.
Aplikuję placebo w postaci syropu z czarnego bzu i każę córeczce
nałożyć wełniane skarpetki. Ból ucieka zanim pojawi się
delikatne szczypanie w wykonaniu zbyt ciepłej tkaniny.
Przykładam ucho do
drzwi syna. Żadnego szmeru, chrapnięcia, a nawet oddechu.
Zadowolona już zamierzam oddalić się od pokoju nastolatka, kiedy
tknięta jakiś nagłym impulsem uchylam delikatnie drzwi. Łóżko
jest puste. Moje serce zaczyna łomotać jak oszalałe. Wiele razy
słyszałam opowieści o tym, jak to gimnazjaliści uciekają w nocy
na imprezy „pożyczając” samochód rodziców. Nie zawsze te
historie mają dobre zakończenie. Dygocąc, z nogami które nagle
utraciły swoją siłę i twardość zamieniając się w nieprzyjemną
galaretowatą meduzę, pełznę na dłół obudzić męża.
- Mamo, dlaczego
idziesz na czworaka? - słyszę głos syna.
- Bo uciekłeś z
domu, zabrałeś samochód i rozbiłeś się gdzieś na pobliskim
drzewie.
Mój syn uśmiecha
się do mnie, gładzi moją rozgorączkowaną głowę i mówi
pocieszająco:
- Na górze
przestała działać spłuczka, więc poszedłem na siku na parter.
Gdybym chciał iść na imprezkę to tylko za twoim przyzwoleniem,
mamo, jednak, pomimo całego twojego rozgardiaszu, dobrze mnie
wychowałaś. Poza tym wiesz, że jeszcze nie potrafię prowadzić
samochodu, gdyż oboje z tatą skutecznie mnie odsuwacie od kółka.
Wzdycham ciężko i
otrzepuję kolana.
- Rano wezwę
hydraulika – mówię jak gdyby nigdy nic i wepchnąwszy swoje serce
z powrotem do klatki, idę w stronę sypialni.
- Nie masz pojęcia
co mi się przytrafiło – szepczę i wczepiam się w stopami w
ciepłe ciało męża.
- Ymmm, chrrrr –
odpowiada mi cała seria niezidentyfikowanych dźwięków.
- Opowiem ci jutro
– szepczę i zatrzaskuję za sobą przestrzeń.
Huk spadającego
drewna wywołuje w moim ciele odruch bezwarunkowy polegający na
szybkim uniesieniu się na łokciach. Po chwili słyszę klapanie
bosych stópek i już wiem, że Miśka postanowiła się obudzić.
Zerkam na zegarek i krzywię się. Piąta rano. Tymczasem Miśka już
gramoli się na głowę mojego męża, który zdaje się niczego nie
czuć. Jej małe oczka szukają czegoś co by mogła cmoknąć
niewielka buzia. Komórka nieopatrznie zostawiona na nocnej szafce
staje się więc celem, który osiągnięty zostaje szybko, bez
zastanowienia, z niejakim wyrachowaniem.
Odbieram córce
telefon, wkładam, jako zamiennik, piszczącą zabawkę i przerzucam
sobie Miśkę przez ramię.
- Tatuś jeszcze
śpi – mówię. - Zostawimy go w spokoju.
Dziecko nagle
orientuje się co zamierzam zrobić, więc otwiera swoją małą
słodką buzię i wydaje z niej przeciągły pisk, który stopniowo
przeradza się w krzyk, by po chwili być już wrzaskiem.
Uśmiecham się do
Miśki.
- Nic z tego.
Tatusia i tak nie zdołasz obudzić – mówię zadowolona i
wymaszerowuję z pokoju pozostawiając za drzwiami sypialni męża,
którego głowa nagle znalazła się pod puchową poduszką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz