![]() | |
fot. Gosia Kubska |
Rzeka szarpała niespokojnie brzegi jakby chciała je porwać ze sobą, poszerzyć swoje koryto, rozlać się na łąki i pola, podejść pod domy, liznąć wilgotnym językiem podmurówki, sprawdzić wytrzymałość ułożonych w stosy worków z piaskiem. A potem ponieść na grzbiecie to, co uznałaby za zbędne dla człowieka.
Dziewanna schyliła się, żeby dotknąć wody, pogłaskać jej zimne ciało, zanurzyć rękę w jej nurcie i poczuć pragnienia rzeki.
Jesteś dzisiaj niespokojna, wyszeptała, a rzeka odpowiedziała jej szumem i pluskiem, bo innego języka nie znała, a może znała, ale wolała używać swojego.
Potrzebuję twojej pomocy, powiedziała Dziewanna a rzeka płynęła dalej, bo nie potrafiła się zatrzymać, nawet gdyby chciała.
Musze przejść na drugą stronę, ale nigdzie nie widzę mielizny, kontynuowała swoją przemowę kobieta. Woda jednak nie zwolniła, nie rozstąpiła się, nie ukazała ukrytego na dnie piasku.
Dziewczyna usiadła na brzegu i wsunęła stopy do wody. Zimno przeszło ją dreszczem. Wiosna dopiero przecierała zaspane powieki. Poranki były zesztywniałe po nocnych przymrozkach, przyroda czekała na sygnał, niepewna czy ma już rozkwitać, czy jeszcze poczekać. Zbyt szybki start mógł być kosztowny w skutkach, a jednak co roku kilka niecierpliwych roślin wychylało swoje pąki, bo myślały, że to już, ale to jeszcze nie było już, więc umierały potem niepocieszone nie zaznawszy możliwości pełnego rozkwitu. Woda pogłaskała czule stopy Dziewanny, a potem przyniosła wielki drąg i położyła go obok kobiety. Nieruchome cielska wyrąbanego lasu zaczęły gromadzić się na brzegu i kobieta patrzyła z przejęciem na ich pokryte korą grzbiety.
Gdybym tylko miała gruby sznur, westchnęła kobieta patrząc na swój pas, wokół którego kręcił się delikatny, parciany sznureczek.
I wówczas rzeka wyrzuciła na brzeg linę, s potem kolejną i kolejną i kiedy lin było już tak dużo, że poryły cały przybrzeżny piasek, Dziewanna usłyszała syk i zrozumiała, że to nie są liny, tylko węże. Oczy największego z nich spojrzały prosto na kobietę.
Wybacz, że was niepokoję, powiedziała Dziewanna.
Rzekaaaa nasssss sssssprowadziła, wiemy cccco robićććććć, wysyczał największy z węży.
Dziękuję, wyszeptała Dziewanna widząc, jak węże zabierają się do pracy.
Związane wężowymi ciałami bale unosiły się na wodzie. Kobieta wzięła długi kij, by się odpychać i weszła na tratwę. Nigdy wcześniej nie płynęła rzeką. Zamknęła oczy, by uspokoić oddech, bo czasami łatwiej człowiekowi przychodzi spokój, kiedy niczego nie widzi, a potem wbiła kij w miękkie dno rzeki. Tratwa zakołysała się niespokojnie, ale była stabilna, więc po chwili Dziewanna poczuła, że płynie.
Dokąd mnie niesiesz? Zapytała rzeki, kiedy zrozumiała, że nie płyną na drugą stronę, ale woda tylko zapluskała, zaszumiała i sunęła dalej unosząc na swoim wilgotnym grzbiecie tratwę a na niej Dziewannę. Miałam przejść na drugi brzeg, wyszeptała kobieta, ale wyszeptała ta cicho, żeby nikt jej nie słyszał, bo nie chciała sprzeciwiać się rzece. Wiedziała, że wody, które ją unoszą, są na ziemi odkąd spadła pierwsza kropla, są na ziemi tak długo, że zdołały posiąść wiedzę, której człowiek nigdy nie będzie mógł zyskać, nawet uzbrojony w najbardziej inteligentne maszyny.
Płynęli już kilka godzin, Dziewanna dawno zrezygnowała z prób odpychania się kijem. Położyła głowę na wężowych splotach i pozwoliła, by przyszły do niej wężowe sny.
Zamajaczyły jej przed oczyma ciemne korytarze, a potem ujrzała białą rzekę wypełnioną czymś słodkim i lepkim. Ja już tu kiedyś byłam, powiedziała, a biała rzeka polizała jej policzki, które nie wiedzieć czemu nagle pokryły się słonymi kroplami. Nie ma tego co było, jest tylko to co jest, posłyszała Dziewanna i otworzyła oczy. Leżała na trawie, która płynęła teraz bardzo wolno. Niebo pokrywały białe kropki, które ktoś ułożył w formy przypominajce lutnię, łabędzia i orła. Kobieta patrzyła w zachwycie i przez chwilę miała wrażenie, że widzi jak niewidzialne palce wprawiają w wibrację struny lutni i słychać melodię, jedną z tych, o której można powiedzieć, że jest nie z tej ziemi. A potem zobaczyła jak łabędź wygiął swoją długą szyję i miała wrażenie jakby spojrzał wprost na nią. Czego pragniesz Dziewanno? Zapytał gwiezdny ptak, ale kobieta miała zamknięte usta i zamknięte serce, więc nie potrafiła mu odpowiedzieć na to pytanie. Czego pragnęła? Skąd mogła wiedzieć, dawno nie zaglądała do samej siebie, nie nurkowała we własne pragnienia. Wydawało jej się, że po prostu chce być wolna, lecz teraz czuła, że może to trochę za mało. Pragnę miłości, pomyślała, ale szybko odrzuciła tę myśl, bo wydawała jej się zbyt trywialna.
Nie da się odnaleźć tego co nie nazwane, powiedział łabędź,
Szukam księżyca, wyszeptała po jakimś czasie, ale może za późno i dlatego łabędź już jej nie słuchał, bo stał się na powrót konstelacją złożoną z gwiezdnych kropek i Dziewanna nie była pewna czy naprawdę coś do niej mówił, czy może był to fragment jej snu.
Szukam księżyca, powtórzyła już głośno, by zapamiętać po co wybrała się w podróż na drugą stronę rzeki. Może słowa, które wypowiedziała z dużą siłą nabrały mocy, a może rzeka od początku planowała wypuścić Dziewannę ze swoich objęć właśnie w tym momencie, w każdym razie tratwa zakołysała się, uniosła i wylądowała na brzegu. Bose stopy kobiety dotknęły delikatnej zieleni mchu. Wężowe więzy zostały rozplecione i każdy z gadów popełzł bezszelestnie w swoją stronę. Polana opustoszała, nawet pale, z których zrobiona była tratwa nagle zniknęły i Dziewanna nie była pewna, czy to pochłonęła je ziemia czy może rzeka pochwyciła je ponownie w swoje ramiona i spławiła w dół, tam gdzie jej słodkie wody mieszały się z tymi pełnymi słonych powieści.
Mamo ziemio, prowadź moje nogi, by dotarły tam, gdzie mają dotrzeć, powiedziała kobieta, a drzewa nad jej głową zaszumiały jakby chciały dodać jej otuchy. Wiatr dotknął włosów Dziewanny, delikatnie i czule, a potem ześlizgnął się w dół i zakołysał kobiety sukienką.
Wietrze! Pogroziła mu palcem, kiedy poczuła zimny podmuch na swoich udach, a wiatr zachichotał szelestem i popędził dalej, bo nie chciał się narażać na gniew czarownicy.
Wędrowała boso ścieżką wydeptaną kopytami zwierząt. Nie miała pojęcia dokąd idzie, ani nawet gdzie się obecnie znajduje, ale to nie miało żadnego znaczenia. Czuła, że jeżeli wystarczająco intensywnie będzie myśleć o Księżycu, w końcu go znajdzie i odprowadzi na miejsce, ochroni przed niebezpieczeństwem, na które się naraził schodząc z nieba. A kiedy nadciągnęła noc, nie zwolniła kroku, chociaż mrok był tak gęsty, że czuła jak lepi się do jej ubrania. Niewiele mogła dotrzeć przez czerń, która postanowiła zabawić się jej zmysłami i zrównała niebo z ziemią, tak że Dziewanna nie była pewna czy dalej stąpa po leśnym runie, czy może wzbiła się wysoko i idzie teraz po czubkach drzew. A jednak szła dalej, bo prowadziła ją Myśl a nie oczy, więc nie musiała wiedzieć czego dotykają jej stopy.
Gdzieś w oddali usłyszała śpiew wilka. Na chwilę przystanęła, by przysłuchać się pieśni o miłości do lasu, do wolności i białej wilczycy, którą kilka lat wcześniej zabił kłusownik, a zwierzę nie mogło zapomnieć ani swojej ukochanej ani człowieka, któremu poprzysięgło zemstę, bo znało dobrze jego zapach i wiedziało, że kiedyś ich drogi się skrzyżują, a wówczas z kłusownika zostaną jedynie kości, o które nikt się nie upomni, bo mężczyzna nie był lubiany ani przez ludzi ani przez zwierzęta.
Pieśń wilka przeniknęła do serca Dziewanny i kobieta zapłakała nad jego losem, a z każdej łzy, która spadła na mech pod jej stopami, wykiełkował wysoki kwiat o drobnych, żółtych listkach. Ale to było już dużo później i kobieta nie mogła tego zobaczyć.
W końcu mrok ustąpił i Dziewanna ujrzała rozległą polanę, pośrodku której siedział świetlisty młodzieniec, całkiem nagi, ale zupełnie niewinny i przez to kobieta nie czuła się skrępowania brakiem jego odzienia.
To ty, Księżycu? Zapytała. Młodzieniec uśmiechnął się do niej, a potem wrócił do zaplatania srebrnych sieci, w które łapał robaczki świętojańskie.
Przepiękne, prawda? Usłyszała obok i w sobie, bo głos Księżyca był wszędzie i nie był głosem prawdziwym. Są niezwykłe, bo ich blask pochodzi od nich samych, kontynuował nie czekając na odpowiedź. Ja świecę światłem dobitym. Ale gdyby tylko mógł być jak taki świetlik, wówczas ludzie nie zapominaliby o mnie w dzień.
Wówczas nie byłoby nowiu, stwierdziła Dziewanna, zarówno Nów jak i Pełnia wyznaczają ludziom i przyrodzie rytm. Są jak metronom, którego słuchamy, żeby się nie zagubić.
Wierzysz w to co mówisz? Spojrzał na nią i kobieta ujrzała w jego oczach wielki smutek.
Ludzie nie patrzą na przyrodę, rzadko nawet zerkają na niebo, by sprawdzić albo chociaż zachwycać się gwiazdami oraz mną. Nie jestem już ludziom potrzebny.
Ależ to nieprawda! JA ciebie potrzebuję. Ilekroć idę przez ciemny las oświetlasz mi ścieżkę. Czekam na Pełnię, bo wówczas to, co zasadziłam w czasie Nowiu zaczyna kiełkować, niezależnie od tego czy jest rośliną czy myślą. Jesteś bardzo potrzebny!
Jednej kobiecie, która na dodatek jest czarownicą, westchnął.
Nie jestem czarownicą, odparła. Nie znam się na czarach, a na ziołach dopiero poznaję, powiedziała stanowczo.
Księżyc uśmiechnął się, a potem powoli wstał. Kiedy siedział na mchu sprawiał wrażenie niemal dziecka, teraz jednak wyprostował plecy i Dziewanna stwierdziła, że jest ogromny, Ledwie mieścił się na polanie.
Widzisz mnie w ludzkiej postaci, przypłynęłaś na tratwie, którą zbudowała dla ciebie rzeka i węże i mówisz, że nie jesteś czarownicą?
Dziewanna otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale żadne słowa nie przechodziły jej przez gardło. Może Księżyc miał rację? A może nie miał? Czy znał się na sprawach tego co na dole, zerkając z góry?
Wiem więcej niż ci się wydaje, usłyszała. Księżyc podszedł do Dziewanny. Nie był już tak ogromny. Sprawiał wrażenie zwyczajnego mężczyzny, chociaż jego ciało dalej wibrowało delikatnym blaskiem i miało przezroczyste kontury. Szukałaś prawdy a trafiłaś na sen, szukałaś miłości, a dostałaś kota i borsuka. Pragnęłaś samotności a masz towarzystwo drzew i zwierząt. Chciałaś zwyczajnego życia, a mieszkasz w lesie, rozmawiasz ze Śmiercią i Księżycem. A jednak gdzieś w środku czujesz, że dopiero teraz jesteś naprawdę szczęśliwa. Powoli stajesz się pełnią i nie potrzebujesz do tego ani mnie, ani mojego odbitego blasku.
Kiedy poczuła na wargach srebrzysty pocałunek świat zawirował. Przez ciało Dziewanny przeszedł intensywny dreszcz i kobieta odskoczyła jak rażona prądem.
Przepraszam, wiem że nie powinienem, ale chciałem sprawdzić jak smakuje pocałunek.
Mogłeś zapytać. Nie byłam gotowa na całowanie się z Księżycem.
A gdybym zapytał, to byś się zgodziła?
Oczywiście, zaśmiała się, jak mogłabym przegapić tak niezwykłą okazję? Podeszła do Księżyca bliżej i pozwoliła, by przez chwilę ich usta pozostały złączone. Smakował kosmosem i srebrzystymi gwiazdami. Ale było też w nim coś nieuchwytnego, delikatnego, niemal kobiecego.
Odsunęła się z uśmiechem.
A teraz, proszę, wracaj na niebo. Tu nie jesteś bezpieczny, stwierdziła przeczesując palami srebrne włosy Księżyca.
Miałaś wizję, ale to tylko wizja, ona mówiła, że coś się może wydarzyć, ale wcale nie musi, powiedział.
A jednak twoje miejsce nie jest na tej polanie. Nie istniejesz po to, by siedzieć w lesie. Ludzie muszą cię widzieć. Nie masz pojęcia jaki żal rodzi się w sercu, kiedy znikasz za chmurami.
Księżyc pokiwał głową i znowu urósł.
No i wypuść te biedne świetliki, nie będziesz jak one, chociażbyś się gapił na nie przez kilka lat.
Sieć upadła na ziemię, srebrzyste nitki poturlały się między mech a potem zniknęły. Uwolnione chrząszcze z radosnym pobrzękiwaniem poleciły w stronę drzew. Dziewanna podparła się pod boki zadowolona.
Dziękuję ci Dziewanno, liczę, że będziesz mnie podziwić, kiedy już znajdę się u góry, powiedział i kobieta była przekonana, że mrugnął przy tym zawadiacko.
Oczywiście, twoja obecność na nocnym niebie zawsze budzi we mnie zachwyt, powiedziała z uśmiechem, ale zanim zdołała dokończyć zdanie, Księżyca już nie było.
Ciemna polana sprawiała wrażenie opuszczonej.
Po chwili jednak została rozświetlona przez księżycowy blask.
Dziewanna zadarła głowę do góry i pomachała w stronę księżyca, chociaż nie miała pewności czy ten ją dalej widzi.
Czas wracać do domu, mruknęła.
I wówczas zerwał się silny wiatr. Kobieta zadrżała, bo zimno przeniknęło ją aż do kości. Zmarszczyła czoło. Coś było nie tak z tym wiatrem.
Przestań! Krzyknęła, a potem pochłonął ją wir i już niczego nie widziała, niczego nie czuła. Świat zniknął, a może to ona zniknęła. Nie była pewna. Świat też nie.