
Spojrzała w lustro i wykrzywiła usta. Wciąż tam była. Tkwiła
uparcie pośrodku jej czoła. Nie mogła jej przesłonić grzywką,
bo ona i tak wciąż ujawniała swoją obecność. Wielka dziura, w
której nie było niczego, żadnej myśli, żadnego wyobrażenia,
słowa, fantazji. Takiej pustki nie można przyklepać pudrem.
Wszystko od niej odpada, nic się na niej nie utrzymuje dłużej od
mrugnięcia czy pojedynczego uderzenia serca. Nie sposób jej
przesłonić, bo ta znajdzie sposób, by się ujawnić. Wyziera spod
włosów, czapki nasuniętej głęboko na czoło, kasku, gogli,
opaski. Manifestuje swoją obecność bezgłośnie, ale za to w
natarczywy sposób. Jest, istnieje, nie można jej zanegować,
spróbować zaprzeczyć, wywinąć się od jej obecności jakimś
skomplikowanym kłamstwem. I dlatego Aniela od jakiegoś czasu
wychodziła z domu tylko wieczorami. Bo tylko noc potrafi stworzyć
iluzję jeszcze wielkiej pustki niż ta, która tkwiła w jej głowie.
Spoglądaliście kiedyś w głębię czarnego nieba? W tę nicość
posoloną gwiazdami? W ten wciąż rozszerzający się Wszechświat?
W obliczu takiej czerni dziura w głowie Anieli traciła swoją siłę.
Stawała się czymś równie nieistotnym co pieprzyk czy znamię.
Poza tym nocą można spotkać wiele osób dotkniętych dziwnymi
przypadłościami, odartych ze wszystkiego, nawet z samych siebie.
Ludzi-Cieni przymykających z daleka od latarń i neonów jakby
światło mogło pozbawić ich resztek istnienia. Osób o skórze
przejrzystej niczym szkło, w których dawno temu tliło się jakieś
życie, a teraz nie ma już nic.
Neony drżały, z
pewnością nie z zimna, pewnie ze starości albo zwyczajnego
zaniedbania. A może to mruganie miało na celu przykucie jej uwagi?
- Przecież że nie
mojej – pomyślała, być może nawet całkiem głośno, ale Miasto
już spało i nikt nie zwrócił uwagi na mówiącą do siebie
kobietę. - Nie jestem nikim ważnym, to nie o mnie zabiegają te
wszystkie kolorowe szyldy. Nie stać mnie na luksusowe ciuchy, drogie
kolacje, nowoczesne sprzęty.
- A gdyby jednak
były skierowane do ciebie? - posłyszała głos, który był tak
cichy, że wzięła go za szum wiatru.
Nasunęła czapkę
silniej na czoło i nie zważając na kałuże pozostawione przez
wczorajszy deszcz, szła przed siebie mocząc nogawki spodni.
- A jeżeli jesteś
ważna? Może nie w ten sposób, o jakim marzysz, a jednak. Ważna dla mnie - głos był coraz bardziej wyraźny. Nie mogła go
zignorować, uznać za iluzję czy przypadek. Przystanęła więc i
zaczęła się rozglądać, ale ulica była pusta.
- Jezu, mam początki
schizofrenii…
- Na pewno nie
jestem Jezu, wypraszam sobie. Może Jezu ma piękną buźkę, do której wzdycha cała rzesza ludzi niezależnie od płci, ale z pewnością nie jestem tak zarozumiały, żeby nazywać siebie Jego synem – odparł Głos i Aniela zamarła z przerażenia, bo
zdawał się być realny i bliski, a jednak wciąż nie
potrafiła ustalić skąd dochodzi.
- Mam omamy
słuchowe?
- Nie. Jesteś
normalna. Może nie tak całkiem, bo jednak masz dziurę w głowie,
ale względnie. W każdym razie to nie schizofrenia. Ja tu jestem.
- Ale gdzie? -
rozejrzała się nerwowo, ale ulica była pusta.
- Jak będziesz
gotowa to mnie zobaczysz, nie jestem piękny, można powiedzieć
nawet że szkaradny, więc chciałbym mieć pewność, że nie
zaczniesz krzyczeć.
- Bez przesady. Nie
jestem tak wrażliwa – odparła, a potem otworzyła szeroko oczy.
Bardzo szeroko. - O, matko jedyna, ty naprawdę jesteś wstrętny.
- Dziękuję.
- Mógłbyś służyć
za dowód na nieistnienie Boga, serio, bo gdyby Bóg istniał to by
nie pozwolił na coś takiego!
- Tak, słusznie.
Właściwie masz rację, zasadniczo to się już nie raz spierałem z
Nim na ten temat, ale, rozumiesz, z Nim się nie da wygrać.
- Jak to z Nim?
Mówisz o Bogu?
- Tak jakby.
Aniela spojrzała na
stwora niepewnie. Wyglądał jak zlepek różnych pomysłów na
szkaradną podstać. Nogi miał galaretowate w kolorze zgniłej
zieleni, ciało przesadnie wielkie, rozdęte jak u nadmuchanej
ropuchy, a twarz, jeżeli można było tak nazwać ten ulepek
okropności, była niesymetryczna i jakby źle posklejana. Oczy, z
popękanymi białkami tkwiły w brodzie, nos był w miejscu, gdzie
powinny być uszy, a ust nie potrafiła w ogóle zlokalizować.
- Kim albo czym ty w
ogóle jesteś?
- Możesz mnie
nazwać wysłannikiem. Ludzie mówią o nas anioły.
- Anioł? - przez
głowę Anieli przemknęło kilka obrazów z wizerunkami słodkich
cherubinów oraz dostojnego Gabriela. To nie miało sensu. Wysłannik
Boga jako poczwarka? Istota niedokończona?
- No tak, wiem,
myślisz sobie, że to nie może być prawda, bo powinienem być
piękny. Ale nie jestem. Nigdy nie byłem. Powiedzmy, że jestem tym
co powinno było wylądować w koszu, ale skoro otrzymałem duszę to
nie mógł mnie po prostu wykasować. Więc zostawił sobie na
pamiątkę pierwszych prób. W końcu uczymy się na błędach,
prawda? - zaśmiał się, ale w tym jego śmiechu słychać było
smutek i żal.
- Wolałbyś nie
być?
- O tak, właśnie.
Dlatego ciebie odnalazłem. Pomożemy sobie wzajemnie.
- Nie potrzebuję
pomocy – stwierdziła.
- Masz dziurę w
głowię – przypomniał nieśmiało.
- No tak… ale to
beznadziejny przypadek. Próbowałam już wszystkiego. Nic nie może
jej zalepić, zakryć, ukryć. Po prostu we mnie jest.
- Zapominasz że
jestem aniołem, mogę więcej niż ty.
Aniela zerknęła na
stwora. Był brzydki, śmierdział padliną i zdecydowanie musiał
być patologicznym kłamcą, a jednak od dawna nie czuła w sobie
takiego spokoju. Jakby coś jej szeptało do ucha, że tym razem coś
się zmieni.
- To jak chcesz to
zrobić?
Stwór, była pewna,
że się uśmiechnął, chociaż wciąż nie mogła wypatrzeć jego
ust.
- Musimy iść do
ciebie.
- Żartujesz, mam
wpuścić dobrowolnie do domu kogoś kto przypomina zlepek ofiar Kuby
rozpruwacza?
- A chcesz pośrodku
Miasta położyć się w kałuży i wpychać mnie do swojej głowy?
W mieszkaniu było
ciepło, może nawet za gorąco i dlatego stwór, który nazywał
siebie aniołem zostawiał na podłodze, wilgotne, zielonkawe ślady.
Skrzywiła usta. Będzie sporo sprzątania po tej całej operacji
łatania dziury, ale może warto? W końcu nie będzie już
wybrakowana, zostanie scalona, uzupełniona. Będzie mogła swobodnie
poruszać się komunikacją miejską, ba, może nawet wreszcie
zafunduje sobie wakacje z hotelem, plażą i drinkami z palemką.
- Połóż się, bez
strachu, o tak, bardzo dobrze, zamknij oczy. Kiedy wejdę do Twojej
dziury zamknę ją od tamtej strony, mnie pochłonie nicość a Ty
zostaniesz od niej uwolniona. Brzmi dobrze, prawda? Miałaś mieć
zamknięte oczy. Teraz lepiej. Pomyśl o czymś przyjemnym, ale
nie aż tak. Wyobraź sobie miejsce,
- Miejsce, które
jest twoim azylem, w którym czujesz się dobrze sama ze sobą. To
może być pokój, dom albo jakaś zielona polana, może plaża pełna
miękkiego piasku. Jesteś tam. Słyszysz jak woda delikatnie faluje
i szumi. A ty leżysz na kocu z rękoma rozrzuconymi na boki i
palcami dotykasz piasku. To przyjemne uczucie. Piasek jest suchy i
ciepły. Twoje ciało też jest przyjemnie ciepłe. Jest ci dobrze
samej ze sobą i z tą przestrzenią wokół. A teraz otwórz oczy.
Aniela zamrugała.
Siedzący naprzeciwko mężczyzna miał pogodną, przystojną twarz.
Nie przypominał w niczym stwora podającego się za anioła.
- I jak się
czujesz, Anielo? Może opowiesz mi o swoich wrażeniach.
Dziewczyna
przełknęła ślinę. Gabinet, w którym leżała nie był zbyt
wielki, ale całkiem nowoczesny i przytulny.
- Ale… Jak to w
ogóle możliwe… - powiedziała cicho. - Przecież byłam u siebie
w domu…
- Zatem twoim azylem
jest twój dom? To bardzo dobrze.
- Chodzi mi o to… - urwała. Jej wzrok zatrzymał się na regale z książkami.
Na okładce jednej z nich rozpoznała stwora, którego spotkała
tamtego deszczowego dnia na ulicy. - To wszystko rozegrało się
tylko w mojej głowie tak intensywnie… Czy mogę skorzystać z
toalety?
- Ależ oczywiście
– odparł terapeuta zakładając nogę na nogę.
Obmyła twarz zimną
wodą i spojrzała w lustro. Nie było śladu dziury, czoło miała
gładkie i pozbawione zmarszczek, zupełnie jakby przeszła botox.
Została scalona, a może nigdy niczego jej nie brakowało, a dziura,
która teraz zdawała się czymś nieprawdziwym, była tylko
fragmentem niezbyt udanej sesji terapeutycznej. Nigdy jej nie było.
Tak jak nie istniał brzydki anioł, Bóg i cała reszta
niewytłumaczalnych metafizycznych przypadków. Świat jest całkiem
zwyczajny.
Przeczesała włosy
palcami. I wówczas poczuła, że ma na skórze coś lepkiego.
Spojrzała na swoje ręce. Zielona, galaretowata maź widniała na
jej palcach. Przez chwilę przestała oddychać, dopiero po chwili
uświadomiła sobie, że nie spłukała mydła.