poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Fryga (#rodzicielstwobezwarunkowe) - opowiadanie o niespełna trzyletniej Matyldzie

Patrzyła jak dziecko biega wokół stolika kawowego i w myślach owijała każdy kant miękką gąbką, podgumowywała podłogę i przesuwała kolumnę, o którą tak łatwo zawadzić.
- Może poczytamy? - zapytała Matyldę, ale być może pęd powietrza był zbyt duży, by jakikolwiek dźwięk mógł dobiec do małych uszu dziecka. Usiadła w fotelu i jeszcze chwilę obserwowała córkę, a potem wyciągnęła gazetę i próbowała skończyć czytanie tekstu Mellera, który po raz kolejny pisał o tym, że dzieci to wspaniały temat na felieton – dosłownie nie trzeba wysilać swoich twórczych zdolności, wystarczy spisać ich wybrane poczynania lub (w przypadku starszej dziatwy) przemyślenia. Westchnęła. Zdumiewające ile w tym prawdy. Od jakiegoś czasu w niej również dreptała chęć wykrzyczenia swojego macierzyństwa na papier, tylko wciąż nie była pewna czy, po pierwsze, to ma jakiś sens, cel, znaczenie, po drugie czy znajdzie wolną chwilę, taką w której będzie mogła wyraźnie słyszeć własne myśli. Po trzecie czy kiedy ta chwila nadejdzie komputer będzie do jej dyspozycji... „Preteksty”, przeszło jej przez głowę, ale tylko machnęła ręką jakby chciała odgonić jakiegoś niechcianego robala.
Zerknęła na dziecko. Wciąż biegało niczym fryga – mały bączek, który raz nakręcony mógł wirować bez opamiętania przez kilka minut. Tyle że jej córka potrafiła wejść w tryb kołowy na dłużej, niestrudzone perpetuum mobile. Westchnęła, po raz kolejny i skrzywiła usta, bo od pewnego czasu to głośne nabieranie oddechu stało się jej tikiem, bezwiednym sposobem na ukojenie pewnej nerwowości, która przyszła do niej wraz z pierwszymi wykonanymi przez Matyldę ruchami, które nie wyrażały już tylko chęci przytulenia czy zaspokojenia głodu, a poznania otoczenia, wejścia na niebezpieczne schody, wciśnięcia małej główki między szczebelki, próby wykonania salta z krzesełka do karmienia.
- Nie – powiedziało dziecko, które ujrzało czytającą matkę.
- Co nie? - zapytała z uśmiechem, gdyż jej córka potrafiła być taka słodka i śliczna, jak cukierek, do wycmoktania. Albo mały piesek, którego łapski pachną zwykle jakoś tak przyjemnie słodko, a sierść aż się prosi o głaskanie. - Co nie, Mój Okruszku?
- Nie, czytamy – powiedziała dziewczynka i wyrwała matce Newsweeka z ręki. Kobieta wpierw zaśmiała się, a potem, kiedy zrozumiała, że dziecko naprawdę nie pozwala jej czytać, zmarszczyła czoło. - Chciałam tobie poczytać bajkę, ale nie chciałaś, więc mamusia postanowiła poczytać coś swojego.
Matylda była już jednak w pobliżu sofy, za której poręcz próbowała wepchnąć czasopismo.
- Kochanie, mamusia ma prawo robić coś dla siebie – powiedziała, ale tak jakoś bez przekonania, bez tej koniecznej charyzmy w głosie, która mogłaby odebrać dziecku pismo i pozwolić Kobiecie na chwilę relaksu.
- Nie – odparła kategorycznie Matylda.
- Och – westchnęła Kobieta, a potem wstała, wyciągnęła gazetę zza sofy i odłożyła ją na stolik. - To co chcesz robić?
- Brum, brum – zdecydowanym głosem wycharczało dziecko.
- Teraz nigdzie nie jedziemy – powiedziała Kobieta przekładając w głowie kartki ze znaczeniem słowa „brum, brum”.
- Brum brum!
- Chcesz pooglądać autka?
- Tak – odparła z zadowoleniem Matylda i nie czekając na zgodę matki ruszyła przyprzeć atak na klamkę drzwi prowadzących na korytarz. Stamtąd wystarczyło dopaść tylko jeszcze jednej przeszkody i pokonawszy ją wdrapać się na pralkę skąd był już dobry widok na ulicę. Co prawda mieszkali blisko lasu i niewiele samochodów przejeżdżało koło ich okiem, a jednak raz na jakiś czas, wzbijając tumany szrutowego kurzu, pędziło drogą jakieś auto, albo skuter, a jak dziecko miało szczęście to nawet mogło zobaczyć traktor czy walec. We wsi, w której mieszkali, wciąż gdzieś wyrównywano, uklepywano i uzupełniano żwirem drogi. „Można by przypuszczać, że w nocy ktoś podkrada grysik...”, pomyślała wkraczając do pomieszczenia gospodarczego, gdzie usadowiona na pralce siedziała jej córka.
- Na pralce możesz siedzieć, tylko nie wolno wchodzić na parapet, ponieważ – ale nie dokończyła zdania, gdyż dziecko, lotem jaskółki, poszybowało w dół.
Kobieta rzuciła się do przodu i wyciągnęła przed siebie ręce, a potem zamknęła oczy. Być może chciała w ten sposób zakląć rzeczywistość, pozwolić jakiejś opiekuńczej magii zadziałać i wepchnąć spadające dziecko prosto w jej dłonie. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Posłyszała delikatne uderzenie o ziemię, a po chwili mała syrena wybrzmiała głośnym „Łaaaaaaa, łaaaaaa”.
- Mój Bączku... – wyszeptała tuląc do siebie płaczące dziecko i robiąc mu szybki przegląd obracając małą głowę na prawo i lewo, sprawdzając ewentualne uszczerbki (brak siniaka), oceniając straty (uzębienie całe), odruchy (reakcje w normie) i fonię (bez zakłóceń, wciąż jednostajne „aaaaa”). - Miałaś szczęście, że akurat leżał tu kosz z praniem– wyszeptała i zaniosła dziecko do salonu, gdzie wtulone w jej szczupłe ramiona zasnęło niczym przestraszone zwierzątko w norce u swojej mamy.



Czy chcemy mieć grzeczne dzieci, czy dzieci szczęśliwe? Czy na pewno warto za wszelką cenę bronić dzieci przed ich pragnieniami, by zwyczajnie żyć, poznawać i popełniać błędy?
Wszystkim, którzy pragną dla swoich dzieci przede wszystkim szczęścia polecam:
„Wychowanie bez kar i nagród. Rodzicielstwo bezwarunkowe” Alfiego Kohna
Wspaniała książka o tym co zrobić, by nie dyscyplinować dziecka, nie pouczać na każdym kroku, tylko traktować jak w pełni ukształtowanego człowieka, który naprawdę sporo rozumie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz