Właściwie
niewiele czuję. Może to wina za grubej skóry, a może po prostu
Bóg postanowił nie obarczać mnie zbyt wieloma wątpliwościami i
dlatego nie dał mi tego śmiesznego pakietu, w który wyposażona
jest większość ludzi czy też jedynie garstka, ciężko to
określić. Nigdy nie lubiłam obliczeń, rachunek prawdopodobieństwa
przyprawiał mnie o zawrót myśli, a zestawianie ze sobą liczb
sprawia, że zaczynam drżeć, chociaż wcale nie ma wiatru. Więc
wolę nie sugerować, że wiem cokolwiek, skoro w rzeczywistości nie
mam pojęcia o tak wielu sprawach, iż można mnie określić mianem
głupiej albo ignorantki. To drugie oczywiście stanowi pewnego
rodzaju eufemizm, dość miły dla ucha, ale pewnie nieprawdziwy,
więc zostawmy ten temat, kopnijmy w zadek, spłoszmy, niech zmyka
pozostawiając za sobą tumany kurzu. I kiedy już otrzepiemy się z
tego parszywego pyłu ujrzymy mnie, zupełnie nagą, bo podobno
mówienie prawdy jest jak striptiz, aczkolwiek dlaczego, trudno
powiedzieć, w końcu nie jesteśmy w jakimś wieczornym klubie z
przyciemnionym światłem, pijanymi mężczyznami i roznegliżowanymi
kobietami wyginającymi swoje ciała na chłodnej rurze, tylko w tym
parku, zwyczajnym, pospolitym parku z zieloną trawą, metalową
ławką i kilkunastoma drzewami.
Potrząsnęła
gałęziami włosów i westchnęła. Wiatr zaczął oplatać jej
niezbyt smukłą kibić, a ona nie broniła mu dostępu nawet do tych
wąskich szpar, które widoczne są jedynie z bliska i wyglądają
jak małe pajęczyny, delikatne żłobienia, których każdego roku
przybywa, bo przecież nic nie jest wieczne, nawet ja i chociaż
trwam już dość długo, to jednak wiem, że nie można nadużywać
gościnności i w końcu Czas powie mi spierdalaj, i wówczas będę
musiała odejść, ale przecież to nie będzie wcale bolesne, w
końcu nie mam żadnych uczuć, tylko te ochłapy, nędzne
niedobitki, które nie mają żadnego znaczenia.
Nad
parkiem przetoczyła się wielka, brunatna chmura. Ciężarna
kobieta, której wody płodowe postanowiły odejść akurat w tym a
nie innym momencie, ale to przecież przyjemnie stać w deszczu i
wyciągać swoje ramiona w kierunku tych wszystkich piorunów, które
są tak odległe, chociaż podobno bardzo niebezpieczne. A jednak od
tylu lat robię to samo i nigdy mnie szlag nie trafił, więc czemu
teraz nagle miałabym stracić głowę przez jeden piorun, który
uderzył na tyle blisko, bym poczułam swąd przypiekanej ziemi?
Nigdy nie czułam strachu wobec Natury, sama jestem przecież jej
cząstką, zielonym oddechem, niezbędnym elementem, puzzlem, którego
nie może zabraknąć, bo inaczej wszystko pozdycha i zgnije, chociaż
może tylko po prostu chcę tak myśleć, bo każdy pragnie być
potrzebny. Nic mnie nie zabije, nawet ten samochód, który dwa
tygodnie temu wpadł na mnie i niemal przewrócił jakbym była
zwykłą zapałką, ale na szczęście nie jestem, więc poza szramą,
która teraz szpeci moją skórę nie mam więcej pamiątek po tamtym
zdarzeniu.
Auto
gwałtownie skręciło. Mężczyzna siedzący za kierownicą próbował
zrobić kontrę, ale pojazd nie miał zamiaru wrócić na poprzedni
tor, sunął bokiem wprost między drzewa i kiedy był już
wystarczająco blisko mężczyzna krzyknął przeraźliwie i siedząca
obok kobieta zrozumiała, że po raz ostatni słyszy ten głos, który
od tylu lat tak bardzo kochała, ale sama siedziała cicho wczepiając
wzrok w zbliżającą się zbyt szybko zieleń. Boże, ratuj nas,
pomyślała, bo nie miała pojęcia, że modlitwy nie są wcale
skuteczne, gdyż Bóg nie jest Supermanem, nie zbawi ani świata, ani
poszczególnych ludzi, a jedyną funkcją modlitwy jest programowanie
mózgu, by pomógł podświadomości znaleźć lepsze rozwiązania, a
jadąc rozpędzonym autem prosto na drzewo nie można wymyślić już
niczego konstruktywnego. Dlatego to były jej ostatni myśli, a potem
przyszła Czerń i wyginając nie-usta w uśmiechu uniosła bezwładną
duszę dwóch osób, o których potem pisano, że jechały za szybko,
nieodpowiedzialnie, że pewnie pijaki jedne, debile, idioci,
pojebało, żeby taką bryką w deszczu jechać sto na godzinę,
trzeba było w domu siedzieć, z dziećmi, a nie tak zapierdalać, że
aż potem nie było nawet co zbierać. Kretyni, dobrze im tak,
przecież mogli też i mnie zabić, gdybym akurat tamtędy szedł,
ale fuksem mieszkam na drugim krańcu Polski, więc całe szczęście
te gnojki tylko siebie rozgniotły, a nie mnie. Parszywe pchły.
Spojrzałam
w dół i ujrzałam pokrytą krwią głowę, a potem, w głębi auta
czyjąś delikatną dłoń i zrozumiałam, że musiała należeć do
kobiety. Dwa podarte papierki lakmusowe nabierające czerwonej barwy
i chyba pierwszy raz w życiu poczułam dziwny żal, który minął
następnego dnia wraz z przybyciem służb porządkowych. A może
dopiero tydzień później, kiedy przestałam spijać te drobinki
krwi zmieszane z wodą i grudkami ziemi o smaku przerażenia i
pragnienia, by dalej żyć, zupełnie idiotycznego, gdyż nie mogło
zostać spełnione.
Warkot
silnika przeszył powietrze i nie było w tym nic dziwnego, nieraz
obok parku przejeżdżały wypchane po brzegi ciężarówki, stare
ople, fiaty, skody, dwudziestoletnie rzęchy, które sapały pod
górkę i nabierały wigoru przy jeździe w dół. Smród spalin raz
na jakiś czas przybierał na sile, a potem, wraz z nastaniem
wieczoru, tracił animusz, a może zwyczajnie zasypiał. Ale ten
hałas jest jakiś inny, niemal złowieszczy, jakby było w nim
jakieś dodatkowe, ukryte echo, drugie dno, sygnał do szukania
nowych interpretacji. Więc może powinnam poszukać w sobie strachu,
tak na wszelki wypadek, żeby potem wziąć nogi za pas, co
oczywiście jest głupotą, bo jakie nogi i jaki pas, a jednak miło
wyobrazić sobie sprężyste, długie kończyny, które potrafią
przemieszczać zatknięty na nich korpus. Przecież nie jestem
inwalidką, więc dlaczego nie mam możliwości tych nóg za pas, jak
joginka czy baletnica. Mniejsza z tym.
Mężczyzna
wyskoczył z kabiny pick-upa, pokręcił kilka razy ramionami,
uzbrojonymi w całkiem wydatne bicepsy, tricepsy i inne – epsy a
potem sięgnął po piłę łańcuchową, która leżała spokojnie
na dnie bagażnika. Ale przecież to nie jego park, nie wyrządzi mi
krzywdy, tylko przyszedł postraszyć, żebym następnej wiosny
obrodziła w więcej liści. Tylko dlaczego patrzy na mnie w taki
sposób, jakby już piłował moje konary, jakby pragnął sprawdzić
czy rzeczywiście nie mam niczego w swoim brzuchu, tylko drewno,
wilgotne i pełne życia.
Podszedł
do starej lipy i zaczął szacować jej wysokość. Kurewsko duża, i
ten pień, faktycznie spory, cholera będę się musiał namęczyć,
trzeba było wziąć jednak ciężki sprzęt, ręcznie to będzie
trochę ciężko, no, ale zobaczymy. Nie ma co tak się pocić na
wstępie. Drewno to drewno.
Zadrżała
i przechyliła głowę na bok, a może to tylko wiatr wygiął jej
gałęzie, ale jak to możliwe, że on tak brutalnie wbija metalowe
zęby w moją korę, a ja nie mam rąk, by odsunąć od siebie tego
mężczyznę wykonującego wyrok śmierci.
Ból
przeszedł przez jej pień, silny, intensywny jak rwa kulszowa
biegnąca od korzeni po sam wierzchołek, który właśnie zaczął
wypuszczać pierwsze listki zachęcony plusową temperaturą i
słońcem. Niczego nie rozumiem, przecież zawsze podziwiali mnie za
ten cień, za grube konary i moją elegancję, a teraz nagle… To
chyba tylko sen, jeden z tych męczących i złowieszczych, po którym
ciężko potem znowu zasnąć, gdyż wgryza się w myśli i potem
ciężko je skierować na bardziej przyjemne tory.
-
Halo, co pan tutaj robi? To teren parku, tak nie wolno – powiedział
czyjś głos, ale mężczyzna nie zamierzał przerywać. Zapach
świeżego drewna przyjemnie łaskotał jego nozdrza. Pieprzona
zwolenniczka ligi ochrony przyrody się znalazła. Pies ją gryzł w
dupę. Już dawno trzeba było ściąć to głupie drzewo, o które
tylko rozbijają się samochody, a może to był tylko ten jeden,
nieważne, źle że rośnie tak przy drodze, park powinien zaczynać
się dalej od szosy.
-
To własność prywatna – wycharczał, a potem odskoczył od pnia.
Świetna robota, jednak starczyła mi ta ręczna, nie było tak źle.
Pień
z hukiem uderzył o ziemię. Więc tak wygląda koniec. Chociaż,
nie, wciąż jeszcze dochodzą do mnie głosy, dwa szczekające psy,
które walczą nade mną jakby nie zauważyły, że umieram. Ale może
to wszystko nie ma znaczenia, bo przecież ich też spotka taki sam
los, prędzej czy później, szkoda tylko że mój przyspieszono, a
teraz tną mnie na kawałki jakbym była zaledwie drewnem na opał, a
ja tak głupio wierzyłam, że oni uszanują mój udział w produkcji
tlenu. Na szczęście czuję tak mało, prawie nic, więc to ostrze
defragmentujące moje ciało, odłączające od pnia konary, nie
wyrządzi mi wielkiej szkody, nie usiądę potem na kozetce u
psychologa chcąc wyleczyć się z traumy, nie tylko dlatego, iż
będę martwa, ale dlatego, że jestem tylko drzewem, a przecież
wiadomo, że drzewa nie mają prawa do wyrażania swojej opinii.
Zresztą z braku ust czy też dostępu do komputera ciężko byłoby
o urodzenie jakiegoś protestu, skargi, lamentu, narzekania,
biadolenia, pies (może ten co kilka razy przybiegał do mnie, żeby
obsikać moją korę jakby właśnie po to tam stała), jeden wie
czego jeszcze.
Kobieta
podeszła do leżącego drzewa, to takie przykre, było całkiem
ładne i duże. Żegnaj przyjaciółko, wyszeptała i odeszła do
swoich spraw, bo w domu czekało na nią dziecko, mąż miał wrócić
na obiad po piętnastej, a wieczorem była umówiona na wizytę u
fryzjera. Żebym tylko z wszystkim zdążyła, przecież jutro mam
iść na rozmowę w sprawie pracy, powinnam jeszcze popracować nad
jakimś tekstem. Czy ja wpisałam w swoje CV, że lubię przyrodę?
Muszę to szybko dopisać, muszę koniecznie dopisać do swojego
życiorysu swoje przywiązanie do natury, teraz to jest modne i
będzie dobrze odebrane. Uśmiechnęła się i przyspieszyła kroku.
Musiała przecież jeszcze kupić kurczaka i ziemniaki na obiad. Sok
z brzozy chyba jest na wyczerpaniu, pomyślała i otworzyła telefon,
żeby zanotować w listoniku co powinna nabyć.
Mężczyzna
chwycił szczapę drewna. Przez chwilę obracał ją w swoich
dłoniach, a potem wrzucił do kominka. Ciepło przyjemnie zaczęło
oplatać cały pokój.
-
Nasze zdrowie – powiedział i uśmiechnął się do siedzącej w
fotelu żony.
-
Nasze zdrowie – odparła, a potem zaczęła kaszleć.
Tej
zimy smog zawisł nad Miastem, a potem rzucił się na jego
mieszkańców jak wygłodniałe zwierzę i żaden baranek napchany
siarką nie mógł go powstrzymać, więc zjadał z apetytem
delikatne włoski oskrzelików, wyjadał z głośnym mlaskaniem te
wszystkie dobre bakterie, które jako jedyne mogły go powstrzymać,
a kiedy w końcu nie miał już kogo atakować wzruszył ramionami i
poszedł dalej, do innego Miasta, do innego miejsca, w którym mieli
w dupie ilość rosnących w nim drzew.
![]() |
#wycinka_drzew #przyroda #smog |