Tego dnia męczyła
go bezsenność. Rolował więc łóżko wzdłuż i wszerz, ponieważ
jednak nie było ono ciastem, niczego nie osiągnął poza
podkrążonymi oczyma i bólem w plecach. Myśli krążyły wokół
jego głowy jak oszalałe. Zupełnie jakby chciały odbyć jakiś
dziki taniec, a on nie miał sił ich powstrzymać i tylko obserwował
w milczeniu to kołowanie, te ciągłe zmiany tematu, ową feerię
obrazów wyjętą wprost z płócien impresjonistów. I nagle
zrozumiał, że tak naprawdę już od dawna nie panował nad niczym,
że niemal każda rzecz, która dotyczyła jego osoby przychodziła
przypadkiem i równie przypadkowo znikała. Zupełnie jakby nie on
posiadał własną głowę, jakby nie on kierował swoimi krokami
tylko był ktoś jeszcze, kto miał dostęp do tych wszystkich
neuronowych połączeń odpowiedzialnych za Decyzje.
Usiadł na łóżku
i już chciał dotknąć swojej rozedrganej, brzęczącej głowy,
kiedy coś chwyciło go za rękę i cofnęło tę zbyt ciekawą
wszystkiego dłoń. I kiedy potem zobaczył kilka sinych punkcików
na swoim nadgarstku, nie był wcale zdziwiony. Wzruszył tylko
ramionami z pewną rezygnacją, bo przecież nie ma sensu bunt
przeciwko rzeczywistości.
Ubrał się ciepło.
Szalik owinął jego szczupłą szyję jakby chciał uzupełnić brak
szerokiego karku. Na głowę nacisnął wełnianą czapkę, jedną z
tych wykonanych ręcznie na drutach przez kogoś kto poza dobrymi
intencjami nie posiada niczego więcej, a już na pewno zdolności.
Wydmuchał nos (który na w razie czego, gdyby na dworze było jednak
bardzo zimno, zaczął przybierać barwę zachodzącego słońca), a
potem wyszedł z mieszkania. Skrzypiące, drewniane schody
odprowadzały mężczyznę na sam parter i przez chwilę miał
wrażenie własnej wyjątkowości – jakby każda deska, każdy sęk
pragnął zatrzymać go jak najdłużej przy sobie. A potem wyszedł
na dwór. Miasto, które nigdy nie mrużyło oczu, jakby sen dotyczył
wszystkich poza nim samym, rezonowało brzdękiem tramwajów i
piskiem hamujących opon. Mężczyzna westchnął ciężko, a potem
ruszył przed siebie. Nie musiał nawet patrzeć dokąd zmierza.
Każdego dnia od piętnastu lat wychodził o szóstej rano i szedł w
tym samym kierunku. I chociaż okoliczne domy ulegały pewnym
korektom, gdyż każdy zarządca Miasta miał swoje ulubione kolory,
którymi lubił karmić mury, nic poza tym się nie zmieniło.
„Wszystko jest takie samo”, powiedział niemal głośno
mężczyzna, być może ulegając pragnieniu, by poczęstować innych
swoim spostrzeżeniem i wówczas jego noga chlupnęła prosto w
kałużę. Rdzawa, mętna woda liznęła czarny but z plaskiem, a
może nawet z zachwytem i dlatego nie poczuł do niej żalu tylko
szepnął: „Smacznego” i poszedł dalej.
Pod za dużą kurtkę
mężczyzny ze złośliwym świstem wdzierał się wiatr. Przez
chwilę próbował zapanować nad trzepotem materiału (wygląd
nadętego żagla z miejscu brzucha nie sprawiał mu przyjemności),
ale i z tego zrezygnował. „Nic nie poradzę”, mruknął i
człapał dalej szarą, pozbawioną konturów i barw ulicą. Inni,
podobni do niego, lub całkiem do niego niepodobni przechodnie,
mijali go w milczeniu, bez jakichkolwiek oznak zainteresowania.
Niejednokrotnie musiał uskakiwać w ostatniej chwili przed jakąś
damską parasolką, którą wymachiwała nieostrożna kobieta lub
przed barczystym mężczyzną, który zajmował prawie całą
szerokość chodnika i nie miał zamiaru ustąpić miejsca. Patrzył
wówczas z pewną zazdrością na szerokie ramiona i górującą nad
innymi sylwetkę, ale potem zaczynał kręcić głową, bo przecież
nie miało sensu marzyć o nieosiągalnym.
- Możesz mieć co
tylko zechcesz. Dlaczego nie korzystasz z okazji? Przecież twój
umysł wyraźnie się otwiera. Zacznij wreszcie marzyć – posłyszał
cichy głos. Ulica była jednak pusta. Nikt nie przechodził, żadne
zwierzę nie biegło, ani ptak nie przelatywał nad głową
mężczyzny. Więc kto mógł powiedzieć coś takiego? Kazimierz
przystanął i na chwilę zamknął oczy. A jeżeli to prawda? Co by
było, gdyby nasze myśli stwarzały rzeczywistość? Już jakiś
czas temu czytał teorię przyczynowości oraz wpływu wyobraźni na
świat realny, a teraz wyraźnie posłyszał Głos, owo wołanie czy
może wezwanie do działania i poczuł ruch domina w swojej głowie.
Jakby Myśl, która wcześniej należała tylko do niego zyskała
bardziej realny kształt i nie była już tylko majakiem, bezcielesną
zjawą, a czymś zgoła innym, niemal namacalnym.
- Trzy sekundy
spóźnienia – powiedziała sekretarka wygiąwszy usta w krzywym
uśmiechu. „Może to dlatego, że ciągle zjada ogórki”,
próbował tłumaczyć ją w myślach, bo przecież to była jedyna
ładna dziewczyna w firmie, byłoby niefortunnie, gdyby i ona…
Potrząsnął głową jak pies zrzucający z siebie krople rosy po
porannym spacerze i poszedł dalej. Nigdy nie korzystał z windy, nie
dlatego, że nie miał zaufania do tych wszystkich nowoczesnych
wynalazków, które miały ułatwiać człowiekowi życie, po prostu
lubił schody. Wspinając się w górę mógł wyraźnie poczuć
pracę mięśni nóg i to go wprawiało w dobry nastrój. Mówił im,
że mają go unosić i one wykonywały ten rozkaz bez protestu, bez
najmniejszej skargi czy oporu.
- Proszę –
powiedział oddając kurtkę w szatni. Gruba kobieta zajmowała
niemal całą przestrzeń ciasnego kantorka. Wielkie ciało wciskało
się pomiędzy rzędy wieszaków i gdyby nie to, iż uzbrojone było
w bardzo długie ręce, szatniarka nie miałaby szans, by powiesić
cokolwiek.
- Panie Kaziu, chyba
ostatnio znowu mi przybyło – powiedziała, ale nie wyczuł w jej
głosie rozpaczy, raczej dziwną dumę.
- Doprawdy? Nie
zauważyłem – przyznał. - Ale może… takie rozkwitanie…
- Właśnie, właśnie
– kiwnęła skwapliwie głową, czy raczej delikatnie schyliła
brodę, która nie mogła opaść daleko. - Jeszcze czapka –
dodała. - Ach… panie Kaziu, pogłębia się… - wyszeptała,
kiedy ściągnął wełniane nakrycie myśli.
- Możliwe. Dzisiaj
nie mogłem spać.
Przez chwilę
milczeli. Szatniarka przybrała zbolały wyraz twarzy. Nie był
jednak pewien czy to było współczucie, czy też wypracowany latami
tik.
- To już pójdę.
Praca czeka.
- Tak, trzeba
przecież pracować, niezależnie od tego co nam się przytrafia. Ja
tam panie Kaziu zawsze to każdemu powtarzam.
- Yhm – mruknął
i szybko się oddalił. Wolał nie pokazywać kobiecie swoich myśli,
a te już stały w dokach startowych niczym rozjuszone, rozgrzane
przed wyścigiem konie.
- Pan zawsze miał
bardzo otwarty umysł, teraz widać to jeszcze wyraźniej – Prezes
klasnął w dłonie. - Mówiłem wszystkim, że ocenianie po okładce
jest błędem. Zresztą pan też samego siebie nie doceniał...
Kazimierz uniósł
brwi. Myśl, że to Basia, szatniarka doniosła Prezesowi pojawiła
się nad jego głową, a potem pękła niczym bańka wykonana ze zbyt
dużej ilości mydła.
- Tak, ma pan rację.
Dowiedziałem się od naszej Basieńki i szybko tu przyszedłem dla
pewności… Nie ma pan pojęcia jaki jestem zachwycony.
Rzeczywiście.
Prezes cały promieniał, podskakiwał, zacierał ręce i być może
zacząłby tańczyć, gdyby nie to, iż boks, w którym pracował
Kazimierz był tak wąski, iż poza biurkiem i krzesłem niewiele
pozostawało miejsca na cokolwiek.
- Przeniesiemy pana
do bardziej przestronnego biura – powiedział Prezes z uśmiechem.
- Dziękuję –
wyszeptał Kazimierz. - Od lat czekałem…
- Może gdzieś
bliżej mnie, jestem ciekaw pracy pańskiego umysłu! Takie
wydarzenie i to u mnie w firmie! Doprawdy, Kaziu, mogę do ciebie się
zwracać po imieniu, prawda? Teraz kiedy jesteś tak otwarty…
Przecież to oczywiste, iż Firma pomogła tobie w tym procesie.
Doskonale, nasze notowania pójdą z pewnością w górę. Kto by
pomyślał… - perorował gestykulując żywo rękoma, także
Kazimierz raz po raz musiał się uchylać przed jakimś zbyt
zamaszystym gestem.
- Za chwilę przyślę
sekretarkę, która pomoże ci przetransportować się w nowe
miejsce. Pomyśl ile dobrego zdziałasz dla Firmy! Jestem z ciebie
dumny – zakończył swoją mowę Prezes i zaczął zbliżać swoje
szerokie usta ku czołu Kazimierza w geście ojcowskiego pocałunku,
ale nagle zrezygnował, zawrócił w połowie drogi i tylko zacisnął
pieść, którą potrząsnął w górze na znak zwycięstwa, parcia w
górę, rozwoju.
- Proszę za mną –
powiedziała kobieta o wyglądzie porcelanowej lalki. Widać, że
zabroniono jej patrzeć na głowę Kazimierza i cały czas unikała
kontaktu wzrokowego. Mężczyzna spakował do teczki te kilka
dokumentów, które leżały na biurku oraz ramkę ze zdjęciem
przedstawiającym jakąś uśmiechniętą kobietę, której nigdy nie
widział i nie miał pojęcia, kim była, ale w Firmie był nakaz
trzymania czegoś osobistego na biurku, więc i on był zmuszony coś
przynieść.
- Pańska żona? -
zapytała sekretarka i nie czekając na odpowiedź zaczęła iść w
stronę nowego biura.
- Nie… - wyszeptał
nieśmiało i szybko zmienił temat swoich myśli, byle tylko nie
wydało się, iż od wielu lat był samotny i prócz bezpańskiego
kota, który raz po raz przychodził do jego mieszkania, tak naprawdę
nikt go nie odwiedzał.
Nigdy nie był w tej
części Firmy. Korytarze były tu szerokie niczym aleje w parku, na
ścianach zawieszono obrazy, a za szklanymi drzwiami pomieszczeń
widać było uśmiechniętych ludzi, którzy pochyleni nad swoją
pracą usiłowali rozwiązać jakiś problem. Wszystkie myśli
biegały tu wolno, nieskrępowane żadnymi normami i tylko raz po raz
któraś z nich uderzała o szklaną ścianę, po czym znikała bez
żalu o tak gwałtowny koniec.
- Czy wszyscy oni…?
- zapytał sekretarkę, która skinęła głową, że owszem, właśnie
tutaj ludzie z otwartymi umysłami mają szansę na rozwój.
Kazimierz poczuł,
że i w nim wzbiera dziwne zadowolenie. Niewątpliwie obecność tylu
radosnych osób sprzyjało poprawie nastroju. W końcu dotarli do
drzwi, na których sekretarka musiała już wcześniej przyczepić
tabliczkę z napisem: „Kazimierz P.”, co mile połechtało
próżność Kazimierza, tę samą próżność, o której istnieniu
w ogóle nie widział, aż do dnia dzisiejszego.
- Będzie tu panu
wygodnie – powiedziała i pchnęła drzwi.
Pokój był naprawdę
przestronny. Wszystko w nim było okazałe i wielkie, zupełnie jakby
duże gabaryty czekały na równie wielkie i wspaniałe pomysły.
- Panie Atanazy, a
pan co tutaj jeszcze robi? - sekretarka nie kryła swojego oburzenia
na widok niewielkiego, chudego mężczyzny, który stał przy oknie i
poruszał nerwowo ramionami.
- Dawałem z siebie
wszystko… Każdą swoją myśl, każdy pomysł poświęciłem tej
firmie, a wy mnie teraz… ach… przecież to niegodziwe –
powiedział mężczyzna i zaniósł się szlochem.
- Proszę wybaczyć,
panie Kazimierzu, to dość niefortunne – powiedziała sekretarka,
którą najwidoczniej w ogóle nie obchodził płacz Atanazego. -
Zaraz zawołam sprzątaczkę, żeby wyczyściła pańskie biuro.
Szloch stawał się
coraz bardziej intensywny. Wielkie krople spadały na podłogę, tak
że wkrótce wokół nóg płaczącego mężczyzny zaczęła tworzyć
się kałuża, która z każdą chwilą powiększała swoje gabaryty.
- Przyślijcie C8 do
pokoju numer 130 – powiedziała sekretarka do słuchawki. - To nie
potrwa długo – rzekła z uśmiechem w stronę Kazimierza. - Może
pan w tym czasie ściągnąć ubrania, w szafie obok wiszą
garnitury, bluzy, dresy, a nawet hawajskie koszule, ale jeżeli woli
pan pracować nago to nie ma problemu. Nic nie może krępować
pańskiego umysłu, to by zaszkodziło Firmie…
Kazimierz podszedł
do szafy. Nigdy dotąd nie przywiązywał wagi do tego co ma na
sobie. A może to był błąd? Być może stój ma wpływ na myśli.
Skoro jesteśmy tym co jemy, to może też jesteśmy tym w czym
tkwimy? Jak aktorzy na scenie, którym scenografia i choreografia
pomaga wczuć się w rolę? Wyciągnął przed siebie rękę. Jego
dłoń wyczuła przyjemną w dotyku tkaninę. Każde z ubrań uszyte
było z widoczną precyzją, każde idealnie dopasowane do jego
wzrostu i sylwetki.
- Niech pan tego nie
robi – posłyszał za swoimi plecami cichy i piskliwy głos
Atanazego. - To pana zniszczy…
- Bardzo mi przykro,
że pana zwolnili – powiedział Kazimierz i spojrzał w mizerną
twarz małego mężczyzny.
- Zwalniają? Ależ
skąd! Oni mnie przenoszą. Wyciągnęli ze mnie wszystko, każdy
pomysł, każdą genialną myśl… I kiedy już zabrali słomkę,
przez którą tak ochoczo ssali postanowili, że te resztki, te
nędzne ochłapy, które zostały na samym dnie, też się mogą
przydać! Więc mnie przenoszą…
- Więc nie ma nad
czym rozpaczać, skoro tylko…
- Pan niczego nie
rozumie! – Atanazy wskoczył na biurko, by choć przez chwilę
zyskać bardziej poważny wzrost – Te wszystkie ubrania należały
do mnie, byłem panem i byłem równie naiwny sądząc, iż spotkał
mnie zaszczyt! Ach, tak… upajałem się własnym umysłem, tymi
wszystkimi cholernymi myślami, które mogły swobodnie biegać jak
małe, głupie koniki… całkiem prawdziwe, takie obrzydliwie
prawdziwe koniki, ogiery, klacze… - mężczyzna wyrzucał z siebie
zdania z prędkością, która była tak zdumiewająca, iż Kazimierz
musiał usiać na ziemi, żeby przypadkiem niektóre ze słów nie
uderzyły w niego zbyt mocno. - A teraz, kiedy już wszystko stracone
zamienią mnie w zwykłego szczura Albo gorzej!Bo czy człowiek,
który tak mocno skurczył się w sobie może być jeszcze
pożyteczny? - po tych słowach mężczyzna usiadł na ziemi, chwycił
między dłonie swoją niewielką głowę jakby pragnął powstrzymać
ją przed czymś nieuchronnym, a ponieważ na nic zdały się jego
chęci zaczął jeszcze mocniej lamentować i szlochać, tak że po
chwili cały był jednym wielkim płaczem.
- Pan chyba trochę
przesadza – powiedział Kazimierz zbyt cicho, by mały człowieczek
mógł go usłyszeć i dodałby może parę głośniejszych słów o
intensywnym, pocieszającym aromacie, ale w tym momencie do pokoju
weszła grupa sprzątaczy z szerokimi miotłami.
- Sio! - powiedział
jeden z nich.
- Sio! - zawtórował
mu drugi.
Atanazy zeskoczył
ze stołu i zaczął biegać po pomieszczeniu szukając schronienia
to pod biurkiem, to za drzwiami szafy, ale wszędzie dosięgały go
szerokie ramiona miotły. W końcu sprzątaczom udało się skierować
mężczyznę na korytarz. W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Kałuża łez
wysychała pod oknem i po chwili nie było już po niej śladu.
Kazimierz usiadł na przyjemnie miękkim fotelu i poczuł, że ta
miękkość siedzenia odciąża też jego głowę. Zupełnie jakby
fotel masował nie tylko plecy, ale i myśli.
- Proszę się
zrelaksować – powiedziała sekretarka, która wyrosła obok
mężczyzny, a może stała już tak od dawna? Może wcale nie
opuściła pomieszczenia na czas tego całego wariactwa wokół
Atanazego? - Mogę oczywiście panu pomóc… jestem jak najbardziej
do pańskiej dyspozycji – powiedziała i uniosła do góry spódnicę
odsłaniając przed Kazimierzem swoje kobiece urokliwości.
- Takie otwarte
umysły jak Pański zasługują na wszystko czego zapragną –
dodała i po raz pierwszy spojrzała Kazimierzowi w oczy. Mężczyzna
poczuł jak jego czaszka, która i tak miała już potężną dziurę
pośrodku rozszerza się jeszcze mocniej. Każdy pomysł, każda Idea
mogła teraz swobodnie wyskoczyć z jego głowy. Nie było już
ciasnego sklepienia utrzymującego myśli w ryzach. Nieskrępowana
wyobraźnia i kreatywność miały teraz tyle przestrzeni, ile tylko
jest potrzebne do tego, by się rozwijać.
- O mój Boże –
wyszeptał mężczyzna, który wcale nie był wierzący i zrozumiał,
że to co mówił Atanazy było prawdą. Wyssą z niego wszystko –
wszystko co ma w sobie, każdą nawet najbardziej idiotyczną myśl,
będą mogli zobaczyć i zabrać, a potem, kiedy nagle zabraknie mu
pomysłów, a jego umysł znowu zacznie się zamykać, wyrzucą bez
żalu. „Jak śmieć, szczura, mysz, kreta...”. Ale zanim to
nastąpi będzie mógł doświadczyć każdej przyjemności, każdej
zachcianki, o której nawet nie miał pojęcia, że może być warta
uwagi. I chociaż wewnętrzny rozsądek stanął w rozkroku gotowy do
zadania ciosu tym wszystkim pokusom i możliwościom, Kazimierz
pokręcił tylko głową. W końcu poza samym sobą i tak nie miał
więcej do stracenia.
 |
otwarty umysł szkic Painter |