Patrzyła
jak dziecko biega wokół stolika kawowego i w myślach owijała
każdy kant miękką gąbką, podgumowywała podłogę i przesuwała
kolumnę, o którą tak łatwo zawadzić.
-
Może poczytamy? - zapytała Matyldę, ale być może pęd powietrza
był zbyt duży, by jakikolwiek dźwięk mógł dobiec do małych
uszu dziecka. Usiadła w fotelu i jeszcze chwilę obserwowała córkę,
a potem wyciągnęła gazetę i próbowała skończyć czytanie
tekstu Mellera, który po raz kolejny pisał o tym, że dzieci to
wspaniały temat na felieton – dosłownie nie trzeba wysilać
swoich twórczych zdolności, wystarczy spisać ich wybrane
poczynania lub (w przypadku starszej dziatwy) przemyślenia.
Westchnęła. Zdumiewające ile w tym prawdy. Od jakiegoś czasu w
niej również dreptała chęć wykrzyczenia swojego macierzyństwa
na papier, tylko wciąż nie była pewna czy, po pierwsze, to ma
jakiś sens, cel, znaczenie, po drugie czy znajdzie wolną chwilę,
taką w której będzie mogła wyraźnie słyszeć własne myśli. Po
trzecie czy kiedy ta chwila nadejdzie komputer będzie do jej
dyspozycji... „Preteksty”, przeszło jej przez głowę, ale tylko
machnęła ręką jakby chciała odgonić jakiegoś niechcianego
robala.
Zerknęła
na dziecko. Wciąż biegało niczym fryga – mały bączek, który
raz nakręcony mógł wirować bez opamiętania przez kilka minut.
Tyle że jej córka potrafiła wejść w tryb kołowy na dłużej,
niestrudzone perpetuum mobile. Westchnęła, po raz kolejny i
skrzywiła usta, bo od pewnego czasu to głośne nabieranie oddechu
stało się jej tikiem, bezwiednym sposobem na ukojenie pewnej
nerwowości, która przyszła do niej wraz z pierwszymi wykonanymi
przez Matyldę ruchami, które nie wyrażały już tylko chęci
przytulenia czy zaspokojenia głodu, a poznania otoczenia, wejścia
na niebezpieczne schody, wciśnięcia małej główki między
szczebelki, próby wykonania salta z krzesełka do karmienia.
-
Nie – powiedziało dziecko, które ujrzało czytającą matkę.
-
Co nie? - zapytała z uśmiechem, gdyż jej córka potrafiła być
taka słodka i śliczna, jak cukierek, do wycmoktania. Albo mały
piesek, którego łapski pachną zwykle jakoś tak przyjemnie słodko,
a sierść aż się prosi o głaskanie. - Co nie, Mój Okruszku?
-
Nie, czytamy – powiedziała dziewczynka i wyrwała matce Newsweeka z
ręki. Kobieta wpierw zaśmiała się, a potem, kiedy zrozumiała, że
dziecko naprawdę nie pozwala jej czytać, zmarszczyła czoło. -
Chciałam tobie poczytać bajkę, ale nie chciałaś, więc mamusia
postanowiła poczytać coś swojego.
Matylda
była już jednak w pobliżu sofy, za której poręcz próbowała
wepchnąć czasopismo.
-
Kochanie, mamusia ma prawo robić coś dla siebie – powiedziała,
ale tak jakoś bez przekonania, bez tej koniecznej charyzmy w głosie,
która mogłaby odebrać dziecku pismo i pozwolić Kobiecie na chwilę
relaksu.
-
Nie – odparła kategorycznie Matylda.
-
Och – westchnęła Kobieta, a potem wstała, wyciągnęła gazetę
zza sofy i odłożyła ją na stolik. - To co chcesz robić?
-
Brum, brum – zdecydowanym głosem wycharczało dziecko.
-
Teraz nigdzie nie jedziemy – powiedziała Kobieta przekładając w
głowie kartki ze znaczeniem słowa „brum, brum”.
-
Brum brum!
-
Chcesz pooglądać autka?
-
Tak – odparła z zadowoleniem Matylda i nie czekając na zgodę
matki ruszyła przyprzeć atak na klamkę drzwi prowadzących na
korytarz. Stamtąd wystarczyło dopaść tylko jeszcze jednej
przeszkody i pokonawszy ją wdrapać się na pralkę skąd był już
dobry widok na ulicę. Co prawda mieszkali blisko lasu i niewiele
samochodów przejeżdżało koło ich okiem, a jednak raz na jakiś
czas, wzbijając tumany szrutowego kurzu, pędziło drogą jakieś
auto, albo skuter, a jak dziecko miało szczęście to nawet mogło
zobaczyć traktor czy walec. We wsi, w której mieszkali, wciąż
gdzieś wyrównywano, uklepywano i uzupełniano żwirem drogi. „Można
by przypuszczać, że w nocy ktoś podkrada grysik...”, pomyślała
wkraczając do pomieszczenia gospodarczego, gdzie usadowiona na
pralce siedziała jej córka.
-
Na pralce możesz siedzieć, tylko nie wolno wchodzić na parapet,
ponieważ – ale nie dokończyła zdania, gdyż dziecko, lotem
jaskółki, poszybowało w dół.
Kobieta
rzuciła się do przodu i wyciągnęła przed siebie ręce, a potem
zamknęła oczy. Być może chciała w ten sposób zakląć
rzeczywistość, pozwolić jakiejś opiekuńczej magii zadziałać i
wepchnąć spadające dziecko prosto w jej dłonie. Nic takiego
jednak nie nastąpiło. Posłyszała delikatne uderzenie o ziemię, a
po chwili mała syrena wybrzmiała głośnym „Łaaaaaaa, łaaaaaa”.
-
Mój Bączku... – wyszeptała tuląc do siebie płaczące dziecko i
robiąc mu szybki przegląd obracając małą głowę na prawo i
lewo, sprawdzając ewentualne uszczerbki (brak siniaka), oceniając
straty (uzębienie całe), odruchy (reakcje w normie) i fonię (bez
zakłóceń, wciąż jednostajne „aaaaa”). - Miałaś szczęście,
że akurat leżał tu kosz z praniem– wyszeptała i zaniosła
dziecko do salonu, gdzie wtulone w jej szczupłe ramiona zasnęło
niczym przestraszone zwierzątko w norce u swojej mamy.
Czy
chcemy mieć grzeczne dzieci, czy dzieci szczęśliwe? Czy na pewno
warto za wszelką cenę bronić dzieci przed ich pragnieniami, by
zwyczajnie żyć, poznawać i popełniać błędy?
Wszystkim,
którzy pragną dla swoich dzieci przede wszystkim szczęścia
polecam:
„Wychowanie
bez kar i nagród. Rodzicielstwo bezwarunkowe” Alfiego Kohna
Wspaniała
książka o tym co zrobić, by nie dyscyplinować dziecka, nie
pouczać na każdym kroku, tylko traktować jak w pełni
ukształtowanego człowieka, który naprawdę sporo rozumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz