Odgarnął śnieg i położył dłoń na kamieniu. Przez chwilę dał się zwieść pozorowi zimna, ale po chwili ciepło zamknięte w sercu Południka zaczęło delikatnie przeskakiwać na jego palce. Zamknął oczy, bo pod przymkniętymi powiekami świat rośnie i pęcznieje, obrasta w nowe znaczenia i bywa, że pokazuje swoje prawdzie oblicze. Bywa też odwrotnie i wówczas człowiek goni za wizją, która jest ułudą, ale o tym może lepiej nie wspominać, bo po co. Więc stał tak z dłonią wyczuwającą wydobywające się z wnętrza kamienia pulsowanie i nabierał Pewności, a kiedy Pewność stanęła obok niego, bez uśmiechu, bo to nie leży w jej naturze, schylił głowę, żeby oddać jej szacunek i poprosił, by rozpostarła ramiona także nad tych, których tego dnia zostawił śpiących w domu, ale Ona tylko pokręciła głową i wyszeptała kilka słów w języku, którego nie zrozumiał, a potem zniknęła, bo nie przepadała za mrozem, chociaż ten nie mógł jej nawet dotknąć.
Narzucił plecak na swój grzbiet, grzbiet który trenował od kilku miesięcy uzbrajając go w mięśnie i tłuszcz, bo tylko tłuszcz mógł ochronić przed prawdziwym Zimnem, którego szedł doświadczyć, żadne ubrania nie dawały takiej osłony, nawet te najlepsze i świetnie zaimpregnowane. W każdym razie nie podczas tej eskapady. Przeszedł kilka kroków i poczuł zadowolenie, bo plecak był wygodny i świetnie leżał. Spojrzał przed siebie i przez chwilę miał wrażenie, że widzi cały szlak, który ma do przejścia, setki kilometrów przez las, bagna i rzekę. Nie czuł jednak strachu tylko ekscytację. Był gotowy, dobrze o tym wiedział. Czuł siłę swoich mięśni, które z każdym krokiem rozgrzewały jego ciało, tak więc zostawiał za sobą ślady roztopionego śniegu, a w miejscu, gdzie stanął wyrastała stokrotka, chociaż tak naprawdę nie wyrastała, bo to jest opowieść o czymś zupełnie innym i nie ma w niej miejsca na delikatne kwiaty, które chociaż piękne, szybko przekwitają.
Las powitał go milczeniem. Początkowo nie zwrócił na to uwagi, ale po kilku kilometrach doszedł do wniosku, że nie słyszy ani zwierząt ani drzew, że wszystko wokół niego jest nieme. Przykucnął, bo w takich chwilach lepiej być bliżej ziemi, powierniczki sekretów, ziemi, która pamięta o wszystkim i nosi w sobie zarówno przeszłość jak i przyszłość. Ale Ziemia również milczała i gdyby tylko nie czuł w sobie Pewności, uznałby, że to jest rodzaj ostrzeżenia, ale ponieważ miał Pewność ruszył przed siebie ignorując panujące wokół milczenie.
Mróz nie przyszedł nagle, chociaż niektórzy twierdzili, że nigdy czegoś takiego wcześniej nie widzieli, a ci spośród nich, którzy słyszeli o człowieku samotnie wędrującym przez las, chwytali się za głowy i jojczyli, bo bywa, że ludzie tylko tyle potrafią, być może dlatego, że jojczenie sprawia im przyjemność, a być może dlatego, że nie mają pojęcia, że można postępować zupełnie inaczej. W każdym razie zimno skuło lodem cały kraj dzięki czemu stał się jedną, kryształową kulką. I gdyby przeszedł jakiś Olbrzym, mógłby z łatwością wziąć ją do ręki i rozkruszyć, ale na szczęście to nie jest opowieść o olbrzymach, więc nic takiego się nie stało.
Ciepło płynące z pracujących mięśni nie dopuszczało do niego zimna, więc nie zwrócił uwagi na panujący wokół chłód. Wieczorem jednak musiał zwolnić kroku, bo szedł bez latarki, bardziej kierując się czuciem niż wzrokiem, przez to nie mógł utrzymać szybkiego tempa, chociaż gdyby uwierzył, gdyby nie miał wpajanego od dziecka twierdzenia, że w ciemności nie można wędrować szybko, gdyż ta odbiera koordynację, stawia przeszkody, tworzy utrudnienia, pewnie mógłby dalej iść żwawo, bo kiedy serce wytycza ścieżki nie da się zejść na manowce, w każdym razie zazwyczaj się nie da.
Mróz wpierw chwycił go za kostki, ale mężczyzna podciągnął wyżej wełniane skarpety, więc Chłód dmuchnął w jego kolana, która zatrzeszczały, zadrżały i sprawnie zrzuciły z siebie lodową dłoń. A potem Mróz dotknął jego twarzy i wówczas mężczyzna zatrzymał się, bo nie nawykł do tego, by ktokolwiek gładził jego porośnięte ciemną szczeciną policzki.
Odczep się ode mnie, nie widzisz, że mam misję do wykonania? Zapytał, a Mróz przez chwilę poczuł, że mu strasznie głupio, ale tylko przez chwilę, bo nie obchodziły go nigdy ludzkie sprawy. Tylko raz, wiele lat wcześniej a może później, podszedł trochę zbyt blisko chaty pewnej młodej szeptuchy i przez chwilę myślał nawet, że czuje w swoim sercu miłość, ale była to jedynie kolejna bryłka lodu, więc niczego w nim nie ogrzała, tylko, kiedy uległa rozpuszczeniu pozostawiła po sobie jakąś ciemną plamę, którą zakrył bielą śniegu i postanowił udawać, że jej tam nie ma.
Mężczyzna przez chwilę rozważał czy może rozpalić ogień, ale tylko przez chwilę, bo przecież wiedział, że w lesie nie wolno rozpalać ogniska, nawet w lesie pokrytym śniegiem. Wziął więc głęboki wdech, bo w takich chwilach lubił pamiętać o oddechu i ruszył przed siebie, a Sen usiadł mu na ramionach i szeptał całkiem miłe słowa i mężczyzna osuwał się stopniowo w jego dziwną krainę, w której wszystko jest możliwe, a jego ciało szło dalej, bo znało drogę i nie potrzebowało umysłu, żeby wiedzieć, którędy iść.
Ranek był pełen bieli. Las parował mglistym oddechem i było to piękne, ale mężczyzna nie przystanął, by poczuć w sobie zachwyt nad tym co było wokół niego, nie chciał, by ten rozsiadł się w nim na dobre i przeszkodził w wędrówce. Miał przed sobą długą trasę do pokonania. Wilczy szlak biegł lasem omijając ludzkie siedliska, a potem wiódł wzdłuż rzeki, po której pływały grube kry, ale tego mężczyzna nie wiedział, bo nie doszedł jeszcze do rzeki.
Szedł więc dalej, a z każdym krokiem odpadały od niego Myśli, przez co nabierał lekkości, aż w końcu poczuł, że jego ciało niemal nic nie waży, bo nie było w nim już ciężaru starych przekonań i balastu nabywanych latami poglądów. Przyspieszył więc kroku i teraz niemal biegł przez las, a jednak żadne gałęzie nie stanowiły dla niego przeszkody i czuł dziwne zadowolenie z uczucia dzikości, które coraz mocniej wnikało do jego wnętrza wyostrzając zmysły.
Gdzieś między drzewami posłyszał wycie wilka. A potem, kiedy i z jego piersi wydobyło się potężne wycie zrozumiał, że gdzieś po drodze coś zgubił, po to by odnaleźć coś zupełnie innego. Spróbował przywołać obraz swoich dzieci i żony, ale nagle jego ludzkie życie przestało mieć znaczenie, jakby w ogóle nie należało do niego, zawył więc ponownie, bo nie był pewien czy dobrze zrobił i przez chwilę odczuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia, ale tylko przez chwilę.
Przystanął, żeby obejrzeć się za siebie, ale na śniegu nie zobaczył odcisku ludzkich stóp. Szlak, którym biegł pokrywały ślady wilczych łap. Serce zabiło w nim mocniej, ale nie było w tym żalu, tylko pragnienie, by biec dalej, by rozpłynąć się w dzikości i jakaś myśl o tym czy wilk może odżywać się tylko roślinami przez chwilę zapukała do jego głowy, ale szybko o niej zapomniał, bo nie był już człowiekiem, nie rządziły nim te same prawa, wartości, nie podlegał już pragnieniom, które tak lubią dręczyć ludzki umysł. Po prostu istniał. Bez konieczności chodzenia na kursy o zen czy o byciu w Tu i Teraz. Był. I to mu wystarczało.
Różnie potem ludzie mówili o tej wyprawie. Jedni twierdzili, że mężczyznę pożarły wilki, inni byli przekonani, że uciekł do ciepłych krajów, bo wyprawa była tylko przykrywką prawdziwego celu. Jeszcze inni mówili, że widzieli w lesie wilka, który chodził z plecakiem na grzbiecie. Byli i tacy, co uznali, że mężczyzna doznał oświecenia i został pustelnikiem. Ja jednak wiem, że on wciąż biegnie przez las w swojej nowej, wilczej postaci i tylko raz w roku, w noc letniego przesilenia, pojawia się na skaju Puszczy, żeby obserwować z oddali swoją żonę i dzieci, które tańczą wokół ognia. I czuje wówczas dziwny żal w swoim wilczym sercu, więc wyje głośno, a ludzie z okolicznych wsi zakrywają sobie uszy ze strachu przed tym dzikim językiem, którego nie rozumieją. Bo ludzie boją się wilków, może dlatego, że gdzieś w głębi przeczuwają, że mają równie dziką naturę co one.