Sen podkradł się
do mojego łóżka, poczułam jego nieświeży oddech na swoim
policzku, więc zasunęłam kołdrę aż po czubek głowy. Ale to go
wcale nie zraziło. Stał i czekał, aż w końcu naprawdę zasnę, a
kiedy to nastąpiło wbił swoje wściekłe pazury w moją głowę, a
potem wnikał dalej i głębiej, jakby chciał odszukać zagubionej w
moim ciele duszy…
Pierwszy wybuch
przypominał upadek ciężkiego pudła na podłogę – stłumiony,
jakby zza mgły albo zza niedomytych uszu. Kolejny musiał nastąpić
gdzieś w pobliżu, gdyż dom nagle zaczął się trząść jak pies,
który zamierza zrzucić z siebie każdą kroplę wody po przymusowej
kąpieli. Przedmioty padały na podłogę – książki opuszczały
półki, filiżanki, pozostawione nieopatrznie na stole żegnały
drewniany blat w samobójczym, rozpaczliwym geście, po którym
pozostawały jedynie skorupki. A potem drgania ustały. W ciszy,
która zapanowała można było wyczuć strach. Nie byłam pewna czy
należy on do mnie, czy do moich dzieci, które wtulone spały przy
moim brzuchu, zupełnie jakby to miejsce, z którego przyszły na ten
świat miało je po raz kolejny ochronić. Głaszczę ich małe
główki, a potem szepczę, że musimy wstawać, trzeba iść, nie ma
czasu na zabieranie czegokolwiek. W domu nie jesteśmy bezpieczne, w
ogrodzie tato wykopał dla nas mały schron, pachnącą korzeniami i
oddychającą ziemią lepiankę, wielki dół, w którym starczy
miejsca dla dwóch dziewczynek, ich matki oraz kilku puszek z
konserwami, zostawionych na w razie czego, gdyby naloty trwały
dłużej, albo strach nie pozwolił nam wyjść na zewnątrz.
Idziemy zakryte
kocem. Chociaż jaką on mógłby nam dać ochronę? Dzieciom tak
jednak jest łatwiej. Jesteśmy wielkim żółwiem, który idzie po
liście sałaty zakopanej w ogrodzie, albo gigantycznym szczurem, ten
zawsze wie jak przeżyć, w jaki sposób prześlizgnąć się
pomiędzy niebezpieczeństwem. Więc suniemy pod naszą ciepłą
płachtą. Chłód dotyka naszych kostek. Nie ma pojęcia, że nie
czasu na skarpetki. Światło słoneczne prześwituje przez koc, więc
noc już przeszła. Jest piękny, wiosenny poranek. Jak to w ogóle
możliwe? Pomieszanie pojęć, antonimy, które teraz szły pod rękę
szydząc z naszych słowników pojęciowych, wszystko było do
wyrzucenia, całe to myślenie przechowywane w głowach przez te
wszystkie lata. Nic już nie ma takiej wartości jak przedtem, nawet
miłość skarlała, bo kogo kochać prócz własnej rodziny? Każdy
może donieść, że maż w lesie, schron w ogrodzie, że jedyne
czego pragniemy to uciec. Obojętne dokąd, tam, gdzie bomby tracą
zasięg. Może być bezludna wyspa.
Ziemia drażni nasze
nosy, kichamy, każda jeden raz, bunt nie ma sensu. Próbuję zasunąć
drewniany właz, ale ten wypada mi z rąk. Szarpię mocniej, zagryzam
wargi, ale nie mam szans. Coś dużo silniejszego ode mnie unosi go
i roztrzaskuje na kawałki. Ziemia teraz jest wszędzie. Czy jeszcze
mam rękę? Przecież wyciągałam ją na zewnątrz. Nic jednak nie
czuję, prócz lepkiego ciepła wędrującego po moim ramieniu.
Dzieci przywarły do mnie jak ślimak do swojej skorupki, już
dobrze, mówię, to nie w nas, gdzieś obok, bardzo blisko, ale nic
nie widzę, wszędzie tylko szarość dymu i czerń ziemi. Mamo,
mamo, słyszę ich szept, a może to krzyk, tylko moje uszy już nie
potrafią właściwie rozpoznać dźwięków?
Ukucnęłam i
przycisnęłam do siebie moje małe zwierzątka. Nasz schron został
częściowo zasypany ale nie czuję napływu łez. To krew? Pyta
starsza z córek i wówczas uświadamiam sobie, że odczuwam okrutny
ból. Palce, które tyle lat dotykały klawiaturę komputera, by
komponować na niej opowiadania i wiersze, te palce, którymi
nawlekałam moje igły, aby szyć torebki, na których potem
malowałam mandale, słonie i koty, te palce, które zwyczajnie były
moje i od zawsze, teraz zniknęły. Coś dziwnie czerwonego i
obrzydliwie galaretkowatego zostało zamiast nich, a przecież z taką
namiastką niczego nie zrobię. To nic, mówię, to był tylko
fragment tej skorupki, w której się ukrywam, może wcale nie tak
potrzebny? Na pewno można przyszyć nowe, sklonować, cokolwiek, nie
płaczcie tak, nie ma po czym, powtarzam raz za razem jak mantrę,
modlitwę, próbę wmówienia sobie, że faktycznie nic się nie
stało.
Cisza oblepia nas
tak samo intensywnie jak przedtem huk i ziemia. Siusiu, mówi
młodsza. Ja też chcę, powtarza starsza, więc delikatnie wynurzam
głowę z naszej gawry i sprawdzam. Nie wiem ile godzin minęło, a
może dopiero kilka minut? Waham się. Strach jednak dawno minął.
Chcę obliczyć odległość do domu, ale nie potrafię go
zlokalizować. Tu jakaś sterta gruzu, tam przewrócone drzewa… Mój
wzrok wraca do owej sterty cegieł i nagle dopada mnie uczucie
paniki. To samo musi czuć drzewo, które ktoś próbuje wyrwać z
korzeniami. Wykopcie mały dołek i do niego zróbcie, mówię,
łazienki już nie ma. I kiedy zaczyna szumieć woda nie wiem czy to
potrzeba fizjologiczna córek, czy nasze łzy dudnią tak głośno o
policzki, jakby chciały w nich wyżłobić koryta…
![]() |
http://www.radiownet.pl/system/post/multi_posts/avatars/125947/large/wojna.jpg |
Otworzyłam oczy.
Sen stał pochylony nade mną. Odejdź, wyszeptałam, nie chcę
takich obrazów, nie chcę wojny, bratobójczej walki, poświęcenia,
śmierci honorowej ani takiej zupełnie przypadkowej; nie chcę czuć
tego paraliżującego strachu o własne dzieci; nie chcę zapachu
zwęglonych ciał, domów, życia. Ale Sen tylko pokręcił głową i
powiedział, nie otwierając ust, że wszystko jest możliwe, bo
przecież ludzie wciąż śpią, nie robią niczego innego, tylko
śpią. A tych kilku przebudzonych, którzy próbują bezskutecznie
potrząsać pogrążonymi w ułudzie głowami? To nie wystarczy, bo
nikt nie chce wiedzieć, iż rzeczywistość jest tylko majakiem,
snem opasłym, leniwym, bez większego znaczenia...