wtorek, 7 lutego 2017

Getto ławkowe (Getta ławkowe wprowadzono na niektórych uczelniach wyższych ok roku 1937 oficjalnie "w celu obrony Żydów przed atakami bojówek")

Wpadła mu w oko, w sam środek źrenicy, w tą czarną kropkę, która nie ma dna, więc trzyma wszystko mocno, niemal boleśnie. Zamrugał, ale to nic nie dało. Nie chciała wypaść, nie miała jak, bo przez ten fragment nocnego nieba przedostała się aż do serca, a stamtąd, wiadomo, powrotu już nie ma. Chyba że po śmierci. Więc zamykał i otwierał nerwowo powieki, a ona w nich siedziała, piękna, dumna, z rudymi, długimi włosami, które od czasu do czasu opadały na jej blade czoło. Zacisnął pięści. Chciał dodać sobie odwagi, chociaż w takim sposób, skoro nie stać go było na lepsze ubranie i buty bez dziur.
Chciałbym pani powiedzieć, że wszystko we mnie śpiewa, tańczy i drży, kiedy spoglądam na pani piękną twarz, na długą szyję, smukłą, niemal wątłą kibić. Porwę panią w ramiona i nic już nie będzie ważne, tylko my. Żuł w myślach słowa, których i tak nie miałby odwagi wypowiedzieć, więc tylko podszedł bliżej i chrząknął, zbyt cicho, by mogła go usłyszeć, a jednak odwróciła głowę. Przez chwilę ich spojrzenia obwąchiwały się, dotykały nosami, sprawdzały, a potem ona zrobiła minę jakby chciała połknąć czkawkę albo, co gorsza, własny śmiech, i poczuł każdą łatę na swoim wytartym garniturze, każdą dziurę, która świadczyła o tym, że nigdy nie miał pieniędzy i być może nigdy ich nie będzie miał, bo niby skąd, ubogi student filologii miałby wziąć pieniądze?
Jesteście głupcami bez grosza, powiedział po powrocie do domu, do schylonych pleców matki i osowiałego spojrzenia ojca, który od kilku miesięcy siedział tylko na kanapie i patrzył w coś, czego nigdy przed sobą nie miał, może w jakąś lepszą przyszłość, w ładniejsze ściany, w szczelne okna.
- Nie godej tak do ojca, widzisz, że mu i tak zasmuciło życie odkąd zamknięto fabrykę.
- To przez Żydów. My nie mamy, żeby oni mogli mieć – powiedział po raz pierwszy te słowa pełne złości, w które wówczas jeszcze nie wierzył, ale potem, podlewał je każdego dnia, pielęgnował, bo niczego innego pielęgnować nie mógł, więc dbał chociaż o te dziwne ziarna, które jako jedyne miały szansę wyrosnąć potężnym drzewem.
- Co też ty… Maciek, przecie… - odparła i wstała z kolan, rzuciła na ziemię mokrą szmatę, którą próbowała zedrzeć z podłogi swoją biedę i spojrzała na syna. - Jak tak można? - zapytała kręcąc głową, ale on tylko wykrzywił usta w jakimś okropnym grymasie, którego nigdy wcześniej nie widziała i nagle przyszło jej do głowy, że nie stoi przed nią jej Maciek, Maciuś, Misiaczek, Cineczek, tylko obcy mężczyzna, więc opuściła głowę i przełknęła głośno ślinę, a wraz z nią resztę swoich myśli, bo obcy zawsze ją przerażali, a tacy, którzy mieszkali pod jej własnym dachem tym bardziej.

„Wstyd i hańba dla tych, którzy kupują cokolwiek u Żydów. Jak Polak może wspierać obcy naród skoro jego własny w łachach chodzi? Jak Polak może pomagać tym, co i tak mają za dużo, a którzy mu nigdy by nie pomogli? Należy bojkotować towary pochodzące od Żyda. Polska dla Polaków, to jedyne słuszne hasło”, przeczytał z łapczywością wygłodniałego psa, a potem, kiedy już połknął każde słowo poczuł jakąś wewnętrzną dumę. Oto on, ubrany niczym żebrak, jest Polakiem i ma swoje prawa. Ba, jest nawet ważniejszy od tych wszystkich wymuskanych studenciaków, w dobrze skrojonych garniturach, którzy tak naprawdę swoje bogactwo zawdzięczają jemu. Nie mam pieniędzy, bo wszystko oni dostają, pomyślał, a potem kopnął w zadek niedorzeczność tego stwierdzenia, by przypadkiem nie mąciła mu tej kiełkującej, pięknej dumy… Czemu tylu Żydów wygląda lepiej od Polaków? Coś w tym musi być, w gazetach zawsze jest trochę prawdy, podlewał swój nacjonalizm, który ochoczo obrastał w przyjemny tłuszczyk. Na dodatek niewiele mu było trzeba, a co ważniejsze, za darmo. Karmiony samymi myślami zaokrąglał się i pęczniał, a im więcej go było, tym wyżej Maciej unosił swoją głowę, aż jego koledzy zaczynali szeptać między sobą, że chyba zakochany.

- Usiądź gdzieś indziej, tu siedzą Polacy – powiedział do pięknej Racheli, a ona spojrzała na niego zdumiona i znowu chciała połknąć swój śmiech, ale nagle dostrzegła w jego oczach coś takiego, co zmroziło jej ciało i zrozumiała, że ten chłopak, który dawniej z taką natarczywością wpatrywał się w jej osobę, teraz wciąż na nią patrzy, ale już bez owej przyjemnej namiętności, która łechtała jej dumę.
- Nie rozumiem, panie Macieju, skąd taka zmiana – powiedziała lekko drżącym głosem, a on nagle poczuł zmieszanie, bo nie sądził, że zna jego imię i przez chwilę zapragnął nawet powrotu danego siebie, ale było już na to za późno, więc zagryzł wargi i wydobył z siebie taki syk, że Rachela nie pytała o więcej, tylko wzięła swoje książki i poszła do innej ławki. Potem przeklinała w duchu swoją bezradność, obiecując sobie samej więcej odwagi, następnym razem, teraz mnie zaskoczył i dlatego poszłam jak głupia, ustąpiłam, chociaż przecież nie miał prawa, nie powinien był, jakie to ma znaczenie że jestem Żydówką? Przecież tych samych przedmiotów słuchamy, uszy mamy podobne, oczy też, może jedynie mój nos jest trochę nie taki jak jego, ale czy może nos mieć jakieś znaczenie? Zapachy te same wywącha… Dlaczego ten Polak uznał, że jestem gorsza? Myślała wieczorem przed snem, a potem i rano, zaraz po przebudzeniu, bo cała ta sytuacja wytrąciła ją z równowagi i poczuła, iż coś ulega zmianie, że nie on pierwszy tak zaczął myśleć o Żydach.

Szła przez miasto i przez chwilę nie była pewna czy to wciąż to samo miasto, w którym żyła od dwudziestu lat, czy może już zupełnie inne miejsce, obce, ponure, z przygnębionymi ludźmi, z broszurami przekazywanymi z rąk do rąk, w których ktoś wypisywał jakieś okropne słowa, które zamiast umrzeć ze wstydu pęczniały i kpiły z takich jak ona. Co prawda, przyznawała w duchu, jej rodacy niekoniecznie dążyli do asymilacji, ale też przecież mieli inną kulturę, inne zwyczaje, więc na co to wszystko zmieniać?
- Nie idź dzisiaj na uczelnię! - dziewczyna podbiegła do Racheli. Miała jasne włosy i błękitne włosy. Piękny, prosty, mały nosek, takie słowiańskie rysy, że mogłaby zagrać Zosię z Pana Tadeusza i każdy byłby zachwycony jej polskością, a przecież jej babka była Żydówką.
- Mam egzamin – powiedziała Rachela i zrobiła krok, ale dziewczyna zagrodziła jej drogę.
- Przełożysz… - wyszeptała z przejęciem – Słyszałam, że będą bić Żydów.
- Daj spokój, przecież ja nikomu nie wadzę. Nie mieszam się w jakieś tam uliczne bójki – odparła. - Chyba nie będą dziewczyn w to mieszać?
- Kto ich tam wie? - odparła blondynka. - Po co ryzykować?
- A ty idziesz?
- Ja mogę. Mam polskie nazwisko – powiedziała cicho, jakby ze wstydem. I piękną buzię ze zgrabnym noskiem, który nie zdradzi nigdy Twoich korzeni, nawet wtedy, kiedy twoich krewnych wpakują do getta, a potem spalą, jak stare, drewniane meble, które straciły znaczenie, pomyślała Rachela i zadrżała, bo przecież nie mogła nic wiedzieć o wojnie, która miała dopiero nadejść.

Zawróciła, ale to nic nie dało. Zaszedł ją od tyłu i nie mogła nawet krzyknąć, kiedy położył swoją rękę na jej ustach.
- Śmiałaś się ze mnie kurwo Żydowska, to teraz ja będę miał ubaw – wysyczał i wówczas Rachela zrozumiała, że
przed tym wszystkim nie ma ucieczki.
Łzy zaczęły szturmować jej policzki, z równie dużym zapałem jak jego ręka uzbrojona w żyletkę, wykrawająca jej piegi, jej bladość, ścinająca jej rude włosy, które opadały na chodnik niczym jesienne liście, nikt nie będzie po nich płakał, pomyślała, nikt nie płacze, kiedy nadchodzi jesień, przyjmuje się ją jako oczywistość, nie ma tu pola do dyskusji.
I kiedy wróciła do domu, pozbawiona urody, poszła do swojego pokoju, wyciągnęła z szuflady żyletkę, którą dała jej koleżanka jakiś czas temu mówiąc, że europejki zaczęły sobie golić nogi, że to takie nowoczesne, więc tą żyletką, która miała być wyrazem nowego, chciała zniszczyć do końca swój stary świat i złożyć samą siebie w ofierze, ale zabrakło jej sił.

Gdybym tylko wówczas miała więcej odwagi... myślała dwa lata później siadając na uczelni po lewej stronie sali wykładowej z innymi studentami, w których indeksach widniało wielkie „L”, gdybym tylko… mówiła, nie kończąc nigdy tego zdania, które wszak i tak nie miało swojego zakończenia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz