Wpadła
mu w oko, w sam środek źrenicy, w tą czarną kropkę, która nie
ma dna, więc trzyma wszystko mocno, niemal boleśnie. Zamrugał, ale
to nic nie dało. Nie chciała wypaść, nie miała jak, bo przez ten
fragment nocnego nieba przedostała się aż do serca, a stamtąd,
wiadomo, powrotu już nie ma. Chyba że po śmierci. Więc zamykał i
otwierał nerwowo powieki, a ona w nich siedziała, piękna, dumna, z
rudymi, długimi włosami, które od czasu do czasu opadały na jej
blade czoło. Zacisnął pięści. Chciał dodać sobie odwagi,
chociaż w takim sposób, skoro nie stać go było na lepsze ubranie
i buty bez dziur.
Chciałbym
pani powiedzieć, że wszystko we mnie śpiewa, tańczy i drży,
kiedy spoglądam na pani piękną twarz, na długą szyję, smukłą,
niemal wątłą kibić. Porwę panią w ramiona i nic już nie będzie
ważne, tylko my. Żuł w myślach słowa, których i tak nie miałby
odwagi wypowiedzieć, więc tylko podszedł bliżej i chrząknął,
zbyt cicho, by mogła go usłyszeć, a jednak odwróciła głowę.
Przez chwilę ich spojrzenia obwąchiwały się, dotykały nosami,
sprawdzały, a potem ona zrobiła minę jakby chciała połknąć
czkawkę albo, co gorsza, własny śmiech, i poczuł każdą łatę
na swoim wytartym garniturze, każdą dziurę, która świadczyła o
tym, że nigdy nie miał pieniędzy i być może nigdy ich nie będzie
miał, bo niby skąd, ubogi student filologii miałby wziąć
pieniądze?
Jesteście
głupcami bez grosza, powiedział po powrocie do domu, do schylonych
pleców matki i osowiałego spojrzenia ojca, który od kilku miesięcy
siedział tylko na kanapie i patrzył w coś, czego nigdy przed sobą
nie miał, może w jakąś lepszą przyszłość, w ładniejsze
ściany, w szczelne okna.
-
Nie godej tak do ojca, widzisz, że mu i tak zasmuciło życie odkąd
zamknięto fabrykę.
-
To przez Żydów. My nie mamy, żeby oni mogli mieć – powiedział
po raz pierwszy te słowa pełne złości, w które wówczas jeszcze
nie wierzył, ale potem, podlewał je każdego dnia, pielęgnował,
bo niczego innego pielęgnować nie mógł, więc dbał chociaż o te
dziwne ziarna, które jako jedyne miały szansę wyrosnąć potężnym
drzewem.
-
Co też ty… Maciek, przecie… - odparła i wstała z kolan,
rzuciła na ziemię mokrą szmatę, którą próbowała zedrzeć z
podłogi swoją biedę i spojrzała na syna. - Jak tak można? -
zapytała kręcąc głową, ale on tylko wykrzywił usta w jakimś
okropnym grymasie, którego nigdy wcześniej nie widziała i nagle
przyszło jej do głowy, że nie stoi przed nią jej Maciek, Maciuś,
Misiaczek, Cineczek, tylko obcy mężczyzna, więc opuściła głowę
i przełknęła głośno ślinę, a wraz z nią resztę swoich myśli,
bo obcy zawsze ją przerażali, a tacy, którzy mieszkali pod jej
własnym dachem tym bardziej.
„Wstyd
i hańba dla tych, którzy kupują cokolwiek u Żydów. Jak Polak
może wspierać obcy naród skoro jego własny w łachach chodzi? Jak
Polak może pomagać tym, co i tak mają za dużo, a którzy mu nigdy
by nie pomogli? Należy bojkotować towary pochodzące od Żyda.
Polska dla Polaków, to jedyne słuszne hasło”, przeczytał z
łapczywością wygłodniałego psa, a potem, kiedy już połknął
każde słowo poczuł jakąś wewnętrzną dumę. Oto on, ubrany
niczym żebrak, jest Polakiem i ma swoje prawa. Ba, jest nawet
ważniejszy od tych wszystkich wymuskanych studenciaków, w dobrze
skrojonych garniturach, którzy tak naprawdę swoje bogactwo
zawdzięczają jemu. Nie mam pieniędzy, bo wszystko oni dostają,
pomyślał, a potem kopnął w zadek niedorzeczność tego
stwierdzenia, by przypadkiem nie mąciła mu tej kiełkującej,
pięknej dumy… Czemu tylu Żydów wygląda lepiej od Polaków? Coś
w tym musi być, w gazetach zawsze jest trochę prawdy, podlewał
swój nacjonalizm, który ochoczo obrastał w przyjemny tłuszczyk.
Na dodatek niewiele mu było trzeba, a co ważniejsze, za darmo.
Karmiony samymi myślami zaokrąglał się i pęczniał, a im więcej
go było, tym wyżej Maciej unosił swoją głowę, aż jego koledzy
zaczynali szeptać między sobą, że chyba zakochany.
-
Usiądź gdzieś indziej, tu siedzą Polacy – powiedział do
pięknej Racheli, a ona spojrzała na niego zdumiona i znowu chciała
połknąć swój śmiech, ale nagle dostrzegła w jego oczach coś
takiego, co zmroziło jej ciało i zrozumiała, że ten chłopak,
który dawniej z taką natarczywością wpatrywał się w jej osobę,
teraz wciąż na nią patrzy, ale już bez owej przyjemnej
namiętności, która łechtała jej dumę.
-
Nie rozumiem, panie Macieju, skąd taka zmiana – powiedziała lekko
drżącym głosem, a on nagle poczuł zmieszanie, bo nie sądził, że
zna jego imię i przez chwilę zapragnął nawet powrotu danego
siebie, ale było już na to za późno, więc zagryzł wargi i
wydobył z siebie taki syk, że Rachela nie pytała o więcej, tylko
wzięła swoje książki i poszła do innej ławki. Potem przeklinała
w duchu swoją bezradność, obiecując sobie samej więcej odwagi,
następnym razem, teraz mnie zaskoczył i dlatego poszłam jak
głupia, ustąpiłam, chociaż przecież nie miał prawa, nie
powinien był, jakie to ma znaczenie że jestem Żydówką? Przecież
tych samych przedmiotów słuchamy, uszy mamy podobne, oczy też,
może jedynie mój nos jest trochę nie taki jak jego, ale czy może
nos mieć jakieś znaczenie? Zapachy te same wywącha… Dlaczego ten
Polak uznał, że jestem gorsza? Myślała wieczorem przed snem, a
potem i rano, zaraz po przebudzeniu, bo cała ta sytuacja wytrąciła
ją z równowagi i poczuła, iż coś ulega zmianie, że nie on
pierwszy tak zaczął myśleć o Żydach.
Szła przez miasto i przez chwilę nie była pewna czy to wciąż to
samo miasto, w którym żyła od dwudziestu lat, czy może już
zupełnie inne miejsce, obce, ponure, z przygnębionymi ludźmi, z
broszurami przekazywanymi z rąk do rąk, w których ktoś wypisywał
jakieś okropne słowa, które zamiast umrzeć ze wstydu pęczniały
i kpiły z takich jak ona. Co prawda, przyznawała w duchu, jej
rodacy niekoniecznie dążyli do asymilacji, ale też przecież mieli
inną kulturę, inne zwyczaje, więc na co to wszystko zmieniać?
-
Nie idź dzisiaj na uczelnię! - dziewczyna podbiegła do Racheli.
Miała jasne włosy i błękitne włosy. Piękny, prosty, mały
nosek, takie słowiańskie rysy, że mogłaby zagrać Zosię z Pana
Tadeusza i każdy byłby zachwycony jej polskością, a przecież jej
babka była Żydówką.
-
Mam egzamin – powiedziała Rachela i zrobiła krok, ale dziewczyna
zagrodziła jej drogę.
-
Przełożysz… - wyszeptała z przejęciem – Słyszałam, że będą
bić Żydów.
-
Daj spokój, przecież ja nikomu nie wadzę. Nie mieszam się w
jakieś tam uliczne bójki – odparła. - Chyba nie będą dziewczyn
w to mieszać?
-
Kto ich tam wie? - odparła blondynka. - Po co ryzykować?
-
A ty idziesz?
-
Ja mogę. Mam polskie nazwisko – powiedziała cicho, jakby ze
wstydem. I piękną buzię ze zgrabnym noskiem, który nie zdradzi
nigdy Twoich korzeni, nawet wtedy, kiedy twoich krewnych wpakują do
getta, a potem spalą, jak stare, drewniane meble, które straciły
znaczenie, pomyślała Rachela i zadrżała, bo przecież nie mogła
nic wiedzieć o wojnie, która miała dopiero nadejść.
Zawróciła,
ale to nic nie dało. Zaszedł ją od tyłu i nie mogła nawet
krzyknąć, kiedy położył swoją rękę na jej ustach.
-
Śmiałaś się ze mnie kurwo Żydowska, to teraz ja będę miał
ubaw – wysyczał i wówczas Rachela zrozumiała, że
przed
tym wszystkim nie ma ucieczki.
Łzy
zaczęły szturmować jej policzki, z równie dużym zapałem jak
jego ręka uzbrojona w żyletkę, wykrawająca jej piegi, jej
bladość, ścinająca jej rude włosy, które opadały na chodnik
niczym jesienne liście, nikt nie będzie po nich płakał,
pomyślała, nikt nie płacze, kiedy nadchodzi jesień, przyjmuje się
ją jako oczywistość, nie ma tu pola do dyskusji.
I
kiedy wróciła do domu, pozbawiona urody, poszła do swojego pokoju,
wyciągnęła z szuflady żyletkę, którą dała jej koleżanka
jakiś czas temu mówiąc, że europejki zaczęły sobie golić nogi,
że to takie nowoczesne, więc tą żyletką, która miała być
wyrazem nowego, chciała zniszczyć do końca swój stary świat i
złożyć samą siebie w ofierze, ale zabrakło jej sił.
Gdybym
tylko wówczas miała więcej odwagi... myślała dwa lata później
siadając na uczelni po lewej stronie sali wykładowej z innymi
studentami, w których indeksach widniało wielkie „L”, gdybym
tylko… mówiła, nie kończąc nigdy tego zdania, które wszak i
tak nie miało swojego zakończenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz