Ucieka. Perfidnie, z premedytacją, z drwiącym uśmiechem założonym
na nie-wargi. Przeciska się między moimi palcami i spływa gdzieś
w przestrzeń, w miejsce zupełnie obce i nieznane. Jeżeli ma
nadzieję, że będę go śledzić, to jest w błędzie. Nie mam ani
sił, ani możliwości. Dom, trójka dzieci, zapracowany mąż,
szczekający pies, którego trzeba wyprowadzać na spacer, pranie,
które samo do pralki jakoś nie wskakuje. Na półkach też potem
się samo nie układa, chociaż nie wiem co je powstrzymuje. Ja tam
na jego miejscu… Ale mniejsza z tym. Najważniejsze, że nie ma
tych cholernych możliwości. Buty do biegania już od dawna mnie
cisną. Zresztą, nigdy nie byłam fanką wprawiania swojego ciała w
ruch, w czasie którego bolą pośladki. Niektórych nawet cycki. Ale
to tylko, kiedy ktoś takowe posiada.
Więc jestem sobie w moim małym domku przytulonym do jednej z
wąskich uliczek Miasta i wzruszam ramionami. Z bezradności. Bo On
ucieka a ja nic. Ani drgnę, chociaż coś we mnie jakby pękało.
Może nawet posłyszałam jęk. Nie, to znowu skamlał mój wiecznie
głodny pies. Nawet nie pamiętam dlaczego kupiłam właśnie psa.
Lepiej mieć kota. Nie trzeba wychodzić z domu, kiedy wieje i pluje
człowiekowi w twarz deszczem. Ale mam psa. Dużego. Takiego do
przytulania. Z pachnącymi łapkami. Chyba że akurat w coś wdepnie.
Wówczas raczej śmierdzą. Co zrobić. Każdy z nas czasami w coś
wdepnie. Ja też. Może nawet ta cała sytuacja, kiedy On ucieka a ja
nie próbuję Go gonić jest jednym, wielkim WDEPNIĘCIEM. Nie, nie w
gówno. Dlaczego od razu tak radykalnie? Nie ma to na świecie innych
śmierdzących, lepkich substancji?
Wdepnęłam w otchłań niemożliwości. To by było bardzo
poetyckie. Prawda jednak zwykle jest prozaiczna. Żadna tam otchłań.
Nie ma bezdennych studni niebytów, to wymysł tych, którzy lubią
banalne słowa. W rzeczywistości jest zwyczajny brak sił. Taki
nagły i uderzający w ciebie zbyt mocno, by mu się przeciwstawić.
Obezwładniający. Kiedyś na kursie samoobrony pokazano mi chwyt,
jak kogoś rzucić na ziemię tak, by z niej już nie mógł wstać.
A teraz życie trzyma mnie w takim samym uścisku. Paradoks? Nie.
Raczej ciąg dalszy, kontynuacja. W każdym razie nie biegnę za nim
i jakoś mi z tym bardzo źle. Nie dlatego, że nie chce mi się
tyłka ruszyć. Oczywiście, lenistwo jest okropną cechą, ale
akurat w nią nie zostałam wyposażona. Mój brak sił to coś
zupełnie innego. Chcesz wiedzieć co? Ciekawość zżera? Masz
ochotę zajrzeć do mojej głowy i zapytać co się stało. Chcesz
wiedzieć kogo miałam gonić? Ale może ja wcale nie miałam za
nikim biec?/ Skąd wiesz, że powinnam, skoro wnioskujesz to jedynie
na podstawie tego co sama powiedziałam Przecież nie jestem
obiektywna. Nie można obiektywnie ocenić samego siebie. Więc być
może sytuacja wcale nie jest taka drastyczna?
Bo przecież mogę wcale nie umierać. A ten mój ostatni oddech to
jeszcze nie teraz. Nie było wyroku, lekarzy i płaczu. Wszystko to
bujda mająca na celu zmylenie. Kogo? Może mnie samej. Bo przed
chwilą przebiegł mi przez palce Cel, a ja nie próbuję za nim
gonić. Chociaż obiecywałam, że nawet w ogień...