czwartek, 1 lutego 2018

Cel

Ucieka. Perfidnie, z premedytacją, z drwiącym uśmiechem założonym na nie-wargi. Przeciska się między moimi palcami i spływa gdzieś w przestrzeń, w miejsce zupełnie obce i nieznane. Jeżeli ma nadzieję, że będę go śledzić, to jest w błędzie. Nie mam ani sił, ani możliwości. Dom, trójka dzieci, zapracowany mąż, szczekający pies, którego trzeba wyprowadzać na spacer, pranie, które samo do pralki jakoś nie wskakuje. Na półkach też potem się samo nie układa, chociaż nie wiem co je powstrzymuje. Ja tam na jego miejscu… Ale mniejsza z tym. Najważniejsze, że nie ma tych cholernych możliwości. Buty do biegania już od dawna mnie cisną. Zresztą, nigdy nie byłam fanką wprawiania swojego ciała w ruch, w czasie którego bolą pośladki. Niektórych nawet cycki. Ale to tylko, kiedy ktoś takowe posiada.
Więc jestem sobie w moim małym domku przytulonym do jednej z wąskich uliczek Miasta i wzruszam ramionami. Z bezradności. Bo On ucieka a ja nic. Ani drgnę, chociaż coś we mnie jakby pękało. Może nawet posłyszałam jęk. Nie, to znowu skamlał mój wiecznie głodny pies. Nawet nie pamiętam dlaczego kupiłam właśnie psa. Lepiej mieć kota. Nie trzeba wychodzić z domu, kiedy wieje i pluje człowiekowi w twarz deszczem. Ale mam psa. Dużego. Takiego do przytulania. Z pachnącymi łapkami. Chyba że akurat w coś wdepnie. Wówczas raczej śmierdzą. Co zrobić. Każdy z nas czasami w coś wdepnie. Ja też. Może nawet ta cała sytuacja, kiedy On ucieka a ja nie próbuję Go gonić jest jednym, wielkim WDEPNIĘCIEM. Nie, nie w gówno. Dlaczego od razu tak radykalnie? Nie ma to na świecie innych śmierdzących, lepkich substancji?
Wdepnęłam w otchłań niemożliwości. To by było bardzo poetyckie. Prawda jednak zwykle jest prozaiczna. Żadna tam otchłań. Nie ma bezdennych studni niebytów, to wymysł tych, którzy lubią banalne słowa. W rzeczywistości jest zwyczajny brak sił. Taki nagły i uderzający w ciebie zbyt mocno, by mu się przeciwstawić. Obezwładniający. Kiedyś na kursie samoobrony pokazano mi chwyt, jak kogoś rzucić na ziemię tak, by z niej już nie mógł wstać. A teraz życie trzyma mnie w takim samym uścisku. Paradoks? Nie. Raczej ciąg dalszy, kontynuacja. W każdym razie nie biegnę za nim i jakoś mi z tym bardzo źle. Nie dlatego, że nie chce mi się tyłka ruszyć. Oczywiście, lenistwo jest okropną cechą, ale akurat w nią nie zostałam wyposażona. Mój brak sił to coś zupełnie innego. Chcesz wiedzieć co? Ciekawość zżera? Masz ochotę zajrzeć do mojej głowy i zapytać co się stało. Chcesz wiedzieć kogo miałam gonić? Ale może ja wcale nie miałam za nikim biec?/ Skąd wiesz, że powinnam, skoro wnioskujesz to jedynie na podstawie tego co sama powiedziałam Przecież nie jestem obiektywna. Nie można obiektywnie ocenić samego siebie. Więc być może sytuacja wcale nie jest taka drastyczna?
Bo przecież mogę wcale nie umierać. A ten mój ostatni oddech to jeszcze nie teraz. Nie było wyroku, lekarzy i płaczu. Wszystko to bujda mająca na celu zmylenie. Kogo? Może mnie samej. Bo przed chwilą przebiegł mi przez palce Cel, a ja nie próbuję za nim gonić. Chociaż obiecywałam, że nawet w ogień...