niedziela, 21 stycznia 2018

Pętla

Są słowa, które nie tyle wnikają w człowieka głęboko, ile wgryzają się w całe jego ciało, umysł, a potem męczą jak kot pastwiący się nad upolowaną myszą. Czasami puszczają, dają odetchnąć, ale to tylko gra, chwilowa przerwa po to, by wzmóc atak, by kolejny cios był bardziej bolesny. Krwawy.
Spojrzała w lustro i zagryzła zęby. Właściwie nic się nie zmieniło w jej wyglądzie. Te same wypłowiałe, błękitne oczy. Zupełnie jakby ktoś próbował gumką zmazać namalowane niebieską farbą niebo. Te same jasne brwi i ciemniejące ze zmęczenia, a może początków starości, włosy. Tylko uśmiechu nie było. Zniknął. Zaraz po tym jak TO poczuła. Cała radość nagle z niej wyparowała. Może dlatego miała takie podkrążone oczy i zapadnięte policzki? Kiedyś były dość wydatne. Ładne. A jeżeli nie ładne, to przynajmniej zdrowe. A teraz?
Pokręciła głową i związała włosy w ciasny warkocz. Taki, żeby trochę bolała ją potem głowa. Bo może dzięki temu nie będzie czuła TYCH myśli. Ale one i tak nie dawały jej spokoju. Więc tylko wzruszyła ramionami, chwyciła lezącą na krześle teczkę i wyszła z domu.
Ulice Miasta były szare i pozbawione uroku. Resztki śniegu zalegały po katach. Psie kupy sterczały gdzieniegdzie w ich bladych ramionach. Zmarszczyła nos, chociaż nie czuła żadnego zapachu. Mogła jednak GO SOBIE WYOBRAZIĆ. I to jej wystarczyło.
- Och, przepraszam – posłyszała, kiedy czyjeś ramię zawadziło o jej wychudzoną rękę.
- Nie szkodzi – odparła i uniosła oczy. Nie powinna była tego robić. Jej matka zawsze powtarzała, że nie wolno patrzeć nieznajomym w oczy.
- To przynosi pecha, a w gorszym wypadku miłość. Właściwie jeden pies. Bo kto widział kiedy szczęśliwego zakochanego? Takiego do grobowej deski? Tak na chwilę, to owszem. Odurzenie. Oczarowanie. Przyspieszony oddech i rozszerzone źrenice. Ale potem wchodzi Codzienność. A miłość bardzo nie lubi zwyczajności. Więc próbuje jeszcze chwilę pobyć w tej niezbyt komfortowej sytuacji, ale potem ucieka. Powtarzalność wymiata ją z chaty, jakby była kurzem. I już. O, tyle (pokazuje kciuk i palec wskazujący, a potem zmniejsza między nimi przestrzeń), tyle zostaje z miłości po dziesięciu latach mozolnych prób wskrzeszenia tego pierwszego spojrzenia. Więc, córko, nigdy nie patrz mężczyznom w oczy, bo to biesy jedne, diabły wcielone, uwiodą, zaczarują, a potem zdepczą. Lepiej zostań jak ja, starą panną. Będziesz szczęśliwsza.
- Ale przecież Ty miałaś tatę…
- Nikogo nie miałam. Twój ojciec był wiosennym wiatrem, który wdarł się do mojego pokoju, kiedy byłam bardzo młoda. To był tylko sen.
Nie protestowała dłużej. Z matką nie miało sensu dyskutować. A tym bardziej O TYM, który przyczynił się do jej poczęcia. Staruszka miała kilka pięknych opowieści. Najbardziej lubiła tę o zapachu lasu i pięknym Cyganie, który każdego wieczoru tworzył dla jej matki cudowną pieśń. I może nawet żyliby ze sobą długo, gdyby nie to, że mężczyzna zapadł pewnego dnia na dziwną chorobę, która wpierw zjadła jego skórę, a potem duszę.
- Nic się nie stało – odparła cicho i szybko spuściła wzrok. Oczy mężczyzny były ciemne i przenikliwe.
- Pani się trzęsie?
- To z zimna.
- Zapraszam więc na filiżankę gorącej czekolady – odparł przyjaźnie.
Powinna była powiedzieć NIE. Zaprotestować i odejść, ale nie potrafiła. Zerknęła na mężczyznę i od razu polubiła to łaskotanie w brzuchu. To śmieszne uczucie ściśniętego żołądka, bicie serca, które nagle zamiast w klatce piersiowej było też w gardle. I śledzionie. Moze nawet w nogach.
Więc poszła na tę filiżankę czekolady, po której była kolejna, i jeszcze jedna. Tak słodko jeszcze nigdy się nie czuła, więc kiedy zaproponował jej wspólne mieszkanie, przytaknęła, szczęśliwa, zakochana. A potem były dzieci, pies, kot, mały domek na jednej z tych wąskich uliczek, które próbują zmusić sąsiadów do zaglądania sobie w okna. I może miłość miałaby się całkiem dobrze, gdyby nie jakiś SMUTEK. Zupełnie dla niej niezrozumiały, którego wcale nie chciała czuć, nawet próbowała przegonić, ale on nie ustępował. Więc pozwoliła mu zostać. I to był błąd. Niewybaczalny. Popełniony ze strachu. Więc kiedy jej mąż powiedział pewnego dnia, że odchodzi, nie powinna była czuć zdziwienia. Przecież matka ją ostrzegała. A i ona sama wiedziała, że nic nie jest wieczne. A jednak te słowa o KOŃCU, o BRAKU weszły w nią bardzo głęboko. Tak głęboko, że aż z trudem łapała oddech. Miłość, która jeszcze w niej tkwiła nagle zbladła i zamknęła oczy. Na wieki. I kiedy stanęła przed lustrem pokręciła tylko głową i związała włosy w ciasny warkocz. Taki, żeby trochę bolała ją potem głowa. Bo może dzięki temu nie będzie czuła TYCH myśli. Ale one i tak nie dawały jej spokoju. Więc tylko wzruszyła ramionami, chwyciła leżącą na krześle teczkę i wyszła z domu.