Są słowa, które nie tyle wnikają w człowieka głęboko, ile
wgryzają się w całe jego ciało, umysł, a potem męczą jak kot
pastwiący się nad upolowaną myszą. Czasami puszczają, dają
odetchnąć, ale to tylko gra, chwilowa przerwa po to, by wzmóc
atak, by kolejny cios był bardziej bolesny. Krwawy.
Spojrzała w lustro i zagryzła zęby. Właściwie nic się nie
zmieniło w jej wyglądzie. Te same wypłowiałe, błękitne oczy.
Zupełnie jakby ktoś próbował gumką zmazać namalowane niebieską
farbą niebo. Te same jasne brwi i ciemniejące ze zmęczenia, a może
początków starości, włosy. Tylko uśmiechu nie było. Zniknął.
Zaraz po tym jak TO poczuła. Cała radość nagle z niej wyparowała.
Może dlatego miała takie podkrążone oczy i zapadnięte policzki?
Kiedyś były dość wydatne. Ładne. A jeżeli nie ładne, to
przynajmniej zdrowe. A teraz?
Pokręciła głową i związała włosy w ciasny warkocz. Taki, żeby
trochę bolała ją potem głowa. Bo może dzięki temu nie będzie
czuła TYCH myśli. Ale one i tak nie dawały jej spokoju. Więc
tylko wzruszyła ramionami, chwyciła lezącą na krześle teczkę i
wyszła z domu.
Ulice Miasta były szare i pozbawione uroku. Resztki śniegu zalegały
po katach. Psie kupy sterczały gdzieniegdzie w ich bladych
ramionach. Zmarszczyła nos, chociaż nie czuła żadnego zapachu.
Mogła jednak GO SOBIE WYOBRAZIĆ. I to jej wystarczyło.
- Och, przepraszam – posłyszała, kiedy czyjeś ramię zawadziło
o jej wychudzoną rękę.
- Nie szkodzi – odparła i uniosła oczy. Nie powinna była tego
robić. Jej matka zawsze powtarzała, że nie wolno patrzeć
nieznajomym w oczy.
- To przynosi pecha, a w gorszym wypadku miłość.
Właściwie jeden pies. Bo kto widział kiedy szczęśliwego
zakochanego? Takiego do grobowej deski? Tak na chwilę, to owszem.
Odurzenie. Oczarowanie. Przyspieszony oddech i rozszerzone źrenice.
Ale potem wchodzi Codzienność. A miłość bardzo nie lubi
zwyczajności. Więc próbuje jeszcze chwilę pobyć w tej niezbyt
komfortowej sytuacji, ale potem ucieka. Powtarzalność wymiata ją z
chaty, jakby była kurzem. I już. O, tyle (pokazuje kciuk i palec
wskazujący, a potem zmniejsza między nimi przestrzeń), tyle
zostaje z miłości po dziesięciu latach mozolnych
prób wskrzeszenia tego pierwszego spojrzenia. Więc, córko, nigdy
nie patrz mężczyznom w oczy, bo to biesy jedne,
diabły wcielone, uwiodą, zaczarują, a potem zdepczą. Lepiej
zostań jak ja, starą panną. Będziesz szczęśliwsza.
- Ale przecież Ty miałaś tatę…
- Nikogo nie miałam. Twój ojciec był wiosennym wiatrem, który
wdarł się do mojego pokoju, kiedy byłam bardzo młoda. To
był tylko sen.
Nie protestowała dłużej. Z matką nie miało sensu dyskutować.
A tym bardziej O TYM, który przyczynił się do jej
poczęcia. Staruszka miała kilka pięknych opowieści.
Najbardziej lubiła tę o zapachu lasu i pięknym Cyganie,
który każdego wieczoru tworzył dla jej matki cudowną
pieśń. I może nawet żyliby ze sobą długo, gdyby nie to, że
mężczyzna zapadł pewnego dnia na dziwną chorobę, która wpierw
zjadła jego skórę, a potem duszę.
- Nic się nie stało –
odparła cicho i szybko spuściła wzrok. Oczy mężczyzny były
ciemne i przenikliwe.
- Pani się trzęsie?
- To z zimna.
- Zapraszam więc na filiżankę
gorącej czekolady – odparł
przyjaźnie.
Powinna była
powiedzieć NIE.
Zaprotestować i odejść, ale nie potrafiła. Zerknęła na
mężczyznę i od razu polubiła to łaskotanie w brzuchu. To
śmieszne uczucie ściśniętego żołądka, bicie serca, które
nagle zamiast w klatce piersiowej było też w gardle. I śledzionie.
Moze nawet w nogach.
Więc poszła na tę filiżankę
czekolady, po której była kolejna, i jeszcze jedna. Tak słodko
jeszcze nigdy się nie czuła, więc kiedy zaproponował jej wspólne
mieszkanie, przytaknęła, szczęśliwa, zakochana. A potem były
dzieci, pies, kot, mały domek na jednej z tych wąskich uliczek,
które próbują zmusić sąsiadów do zaglądania sobie w okna. I
może miłość miałaby się całkiem dobrze, gdyby nie jakiś
SMUTEK. Zupełnie dla niej niezrozumiały, którego wcale nie chciała
czuć, nawet próbowała przegonić, ale on nie ustępował. Więc
pozwoliła mu zostać. I to był błąd. Niewybaczalny. Popełniony
ze strachu. Więc kiedy jej
mąż powiedział pewnego
dnia, że odchodzi, nie
powinna była czuć zdziwienia. Przecież matka ją ostrzegała. A
i ona sama wiedziała, że nic nie jest wieczne.
A jednak te słowa o KOŃCU, o
BRAKU weszły w nią bardzo
głęboko. Tak głęboko, że aż z trudem łapała oddech. Miłość,
która jeszcze w niej tkwiła nagle zbladła i zamknęła oczy. Na
wieki. I kiedy stanęła przed lustrem pokręciła
tylko głową
i związała włosy w ciasny warkocz. Taki,
żeby trochę bolała ją potem głowa. Bo może dzięki temu nie
będzie czuła TYCH myśli. Ale one i tak nie dawały jej spokoju.
Więc tylko wzruszyła ramionami, chwyciła leżącą
na krześle teczkę i wyszła z domu.