Przez
wielkie okno wpadało do pomieszczenia jasne, spokojne światło.
Dębowe biurko stało pośrodku gabinetu niczym ołtarz, na którego
grzbiecie wypoczywały białe dokumenty, w każdej chwili gotowe, by
złożono z nich ofiarę. Urzędnik, starszy, dystyngowany pan
uzbrojony w wąsik, który raz po raz, jednym, pociągłym ruchem,
podkręcał w górę wedle jakiejś dawno zapomnianej już mody czy
też dla podkreślenia elegancji, a może zupełnie bezwiednie,
przypadkowo, niemal jakby ten gest był mimowolnym odruchem takim
samym jak mruganie. A ponieważ palce zawsze są lekko wilgotne wąsik
zyskiwał filuterny błysk, taki sam jak oko, które akurat zobaczyło
piękną kobietę. Ciężkie, pokryte pluszem krzesło, stało
odsunięte, jakby zapraszało do spoczynku, ale kobieta nie miała
zamiaru siadać. Spojrzała na dokument.
Decyzja. Właściwie nie mam wielkiego wyboru, muszę podpisać,
zmienić, przekreślić przeszłość, tego wymaga zwyczaj i stojący
obok Władek. A jednak coś we mnie skrobie i piszczy, bo przecież
nie mam ochoty na utratę własnej tożsamości. Zawsze nosiłam to
jedno nazwisko, z którym byłam w całkiem dobrej komitywie, a teraz
nagle wszystko ma ulec zmianie, może nawet zapomnieniu. Jeden podpis
i już przestaję być sobą dawną, zupełnie jakby możliwe było
wprowadzenie jakiejkolwiek zmiany do swojej osobowości. Co by
pomyślał mój ojciec widząc mnie tutaj, w tym miejscu, w którym
mam powiedzieć, że oto skazuję nazwisko Szafkowskich na wymarcie…
- Czy coś jest nie tak? - głos urzędnika był taki, jakim natura
obdarzyła większość osób związanych z prawem, idealnie
dopasowany zarówno do dobrze skrojonego, aczkolwiek skromnego
surduta, oraz czarnego wąsa – rzeczowy, spokojny, pozbawiony
emocji.
- Nie… - powiedziała odruchowo. Ale właściwie dlaczego okłamuję
tego miłego, starszego pana? Przecież tak naprawdę mam ochotę
krzyknąć, że niczego nie podpiszę, bo pragnę pozostać sobą, bo
żadnej innej siebie nie znam. Dlaczego należy przekształcać coś,
co tak dobrze funkcjonuje? Co ma w ogóle znaczyć taka metamorfoza?
Czy jestem wężem, który zrzuca starą skórę, by móc żyć w
nowej?
- Masz jakieś wątpliwości, Tosiu? - niski, przyjemny głos Władka
połaskotał jej ucho, więc próbowała poruszyć ustami, by
wyglądały na zadowolone, ale one ani drgnęły, sparaliżowane,
niepewne tak samo jak ona.
- Powinnam… - powiedziała i od razu zrozumiała, że to nie
prawda, że niczego nie musi, że powinność należy do tych, którzy
ulegają pokusie życia wedle schematu. Łatwiej podążać drogą
już wydeptaną, szukanie własnych ścieżek może być uciążliwe.
Ba, niebezpieczne.
- Jestem kotem, a koty nie zmieniają nazwisk – wyszeptała i
wyciągnęła rękę przed siebie. Mogę podrzeć ten dokument,
rozerwać na kawałki pulsującego we mnie niezadowolenia, że coś
należy, że tak wypada, jakbym nie miała własnego zdania. Czemu to
ja a nie on, ma wprowadzić tak radykalną zmianę? Chociaż… Co by
na to powiedziała Tradycja? Czy mam prawo tak po prostu ją
odrzucić?
- Potraktuję to jak eksperyment – powiedziała po chwili i
wprowadziła swoją rękę w trans.
- Więc załatwione. Po ślubie będzie pani nosiła nazwisko męża
– powiedział urzędnik zabierając szybko dokument, na wszelki
wypadek, gdyby jednak zmieniała zdanie. - Proszę potrenować nowy
podpis - dodał, wyraźnie odprężony, chociaż przez te dwadzieścia
lat pracy był świadkiem niejednego wahania, kilku poważnych
sprzeczek, dwóch rozstań, a kiedyś nawet doszło do rękoczynów i
musiał wskoczyć pod stół, żeby uratować, jeżeli nie godność,
to chociaż surdut. Aczkolwiek, przyznał w duchu, zazwyczaj kobiety
nie protestują, po prostu przyjmują nowe nazwisko z takim samym
entuzjazmem z jakim kupują białe suknie. Ani przez myśl nie
przechodzi im, że mogłyby coś zakwestionować, że ten podpis ma
tak doniosłe znaczenie. Ich matki przecież czyniły to samo,
zresztą nie tylko one, ale i babki, prababki, ciotki, stryjenki, a
potem ich córki, pasierbice i bratanice. Taki był porządek rzeczy,
po co zakłócać ustalone przed wiekami prawidła? Pokręcił głową.
Współczesne kobiety i to ich ulubowanie zmian. Ech, szkoda słów.
Moja żona nigdy nie wpadła na pomysł, by mieć inne zdanie niż
ja. Zresztą po co, skoro dużo lepiej potrafię podejmować decyzje.
W jej głowie, prócz Boga, nie ma miejsca na sprawy trudne.
- Amen – powiedziała Antonina i urzędnik przez chwilę miał
wrażenie, iż kobieta posłyszała jego myśli.
- To niedorzeczne sądzić, że ona posłyszała mój wewnętrzny
głos – mruczał później pod nosem, kiedy wędrował przez
krzywizny kolorowych kocich łbów w stronę domu. Jak w ogóle
mogłem pomyśleć, iż może ona mieć dostęp do tego co siedzi w
mojej głowie? To pewnie przez brak odpoczynku. Z pewnością. Już
od dawna miałem prosić o urlop. Teraz mam przynajmniej argument.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz