poniedziałek, 27 lutego 2017

(nie)Pokalane poczęcie (opowiadanie 18+ #aborcja #śmierć #samotność)


Wieczór zawisł nad Miastem niczym wielka, czarna wata cukrowa zatknięta na patyki przyulicznych latarni. Kobieta zasunęła kotarę. Ten widok nie jest mi potrzebny, pomyślała. Pijany mężczyzna przetaczał swoje osłabione alkoholem ciało przez ulicę, ktoś na niego zatrąbił, inny wyskoczył z auta i kopniakiem posłał na chodnik. Jakaś młoda dziewczyna przyspieszyła kroku, w jej drobnych ruchach było coś pięknego i niepokojącego. Kocica, to jest dopiero kocica, pomyślał leżący na poboczu mężczyzna, gdybym tylko dał radę wstać, to poszedłbym za nią. Może nawet do jej domu. Zdarłbym z niej tą krótką spódnicę, a potem, o żesz z mordę niech go gęś kuźwa jego mać, krzyknął, kiedy niebieski ford uderzył oponą w pobliską kałużę. Cholera, no i poszła sobie, wysapał po czym zaczął strzepywać zaplątane we włosy i ubranie błoto.

Przeszła przez pokój. Podłoga jęknęła trzy razy zanim dotarła do łóżeczka, w którym spało jej dziecko, a może wcale nie jej, tylko tak jej kazali myśleć. Ściany tego pokoju też są moje. A przecież nie wezmę zespojonych cementem cegieł, nie wpakuję do torebki i nie wywiozę na wakacje, których, już tak dawno nie miałam, więc niby czemu należą one do mnie, skoro stanowią tak naprawdę część czegoś większego, zupełnie niezależnego od mojej osoby? Jak w ogóle można być właścicielem czegokolwiek, panem i władcą materii, to nie ma najmniejszego sensu, to całe pieprzenie o tym, żeby posiadać więcej i więcej. Aż do ugięcia karku, do przygniecenia ciężarem tego głupiego chciejstwa. Gdybyśmy byli mniej krusi i bardziej trwali, to może jeszcze, ale przecież nasze życie ma dość ograniczone ramy, więc ten dom będzie istniał jeszcze długo po tym jak mnie już nie będzie. Umrę i tyle z tego całego posiadania. A jeszcze to dziecko. Z palcem między wąskimi wargami, zaczerwienionymi gorączką policzkami, z tymi wielkimi ropiejącymi oczyma i ciągłym smrodem w pieluszce. Nie przypomina w ogóle mnie. Nie tylko dlatego, że jest małe i nie ma jeszcze włosów, jest w nim coś obcego, czego nie rozumiem i co sprawia, że nie mam ochoty brać go na ręce. Ale przecież muszę.
- Zajmij się nim. Musisz w końcu zacząć panować nad swoim życiem, twoje dzieciństwo dobiegło końca – powiedziała pomarszczona jak leżące za długo w słońcu awokado, kobieta podała jej zawinięte w kocyk niemowlę.
- Kiedy ja nie widzę związku. Może i wyszło z mojego brzucha, rozpruło mi waginę jakby była cholernym tropikiem od namiotu, ale to nie znaczy, że mam teraz przy nim być i traktować jak własne. Ono jest równie dobrze moje co jego, co twoje i tego Miasta, pełnego smogu, brudu, biedy i ciągłego ruchu. Nie mam zamiaru brać go do siebie – odparła wówczas i wyciągnęła ręce jakby chciała zrzucić na ziemię to bezbronne zawiniątko, zaprzepaścić, rozbić, oddać temu światu, którego tak nienawidziła, ale zobaczyła w oczach swojej matki coś, czego nie potrafiła wytłumaczyć i to sprawiło, że powolnym ruchem zbliżyła dziecko do swojej piersi. A teraz leżało w łóżeczku, bezbronne, brzydkie, a ona nie miała pojęcia po co jej to wszystko i dlaczego nie zdążyła pozbyć się w porę tego błędu, który tak wywrócił do góry nogami jej życie.
- Naprawdę nie znacie nikogo, kto by mógł wyskrobać moje męki? - pytała uliczne baby, te które powinny znać każdy zakamarek Miasta, łącznie z tym najbardziej ponurym, ale one tylko kręciły zawiniętymi w chusty, czapki, berety, głowami, i mówiły, że jest głupia, że tak zaawansowanej ciąży to jej nikt nie usunie, nawet gdyby pojechała na drugi kraniec świata. Więc teraz wzięła poduszkę i stanęła nad tym dzieckiem, którego zwyczajnie nie potrafiła kochać i skrzywiła usta w grymasie niezadowolenia.
Bo niby dlaczego mam czuć do niego cokolwiek? Nie prosiłam o bycie matką, nigdy nie lubiłam dzieci, a teraz mówią, że to jest moje i muszę je pielęgnować. Każdego dnia zmieniam mu osiem razy pieluchę, przykładam jego usta do mojej piersi, a potem wyję z bólu, bo mój sutek wygląda od kilku tygodni jak kotlet schabowy po rozbiciu tłuczkiem, ale nie mam pieniędzy na kupno mleka, więc muszę mu dawać swoje. A za kilka lat, kiedy pójdzie do szkoły, będę musiała udawać, że kocham, tęsknię, że jest mi tak przykro, kiedy nie wraca zaraz po lekcjach do domu. Otoczę siebie tą całą farsą, bo ono nie może wiedzieć prawdy, nigdy nie będzie mogło się dowiedzieć, że jego ojciec nawet nie był człowiekiem i dlatego nie potrafię go kochać. Więc będę szeptać to wszystko co inne matki szepczą do uszu swoich dzieci, ale będzie to wielkie kłamstwo, bo jeżeli kiedykolwiek miałam jakieś uczucia to umarły tego dnia, kiedy on został poczęty. Tej nocy, umarło we mnie prawie wszystko, tylko nie to pierdolone nasienie i gdybym była mądrzejsza i bardziej wykształcona może bym wiedziała do kogo pójść, by sprawdzić, a ja udawałam tylko że nic nie zaszło i dlatego potem zaszło tak wiele.
Przyłożyła poduszkę do swojej twarzy i zaczęła krzyczeć. Białe pierze wpadło w drgania i wibracje, a ona nie przestała krzyczeć dopóki całkiem nie straciła głosu, a może i dłużej, może potem płakała już zupełnie cicho i mogła odrzucić poduszkę, bo nie musiała ona więcej tłumić tych dźwięków, tak nieprzyjemnych i żałosnych.
- Skończę ze sobą – powiedziała kilka dni wcześniej matce, ale ta tylko westchnęła ciężko i pokręciła głową.
- Nie dasz rady. Bo jeżeli zabijesz siebie to i jego…
- Nie jestem z nim połączona – odparła wówczas, chociaż dobrze wiedziała, że matka ma rację. Nie dlatego, iż dziecko odczułoby jej psychiczny brak i załamane poszło w jej ślady. Nie. Po prostu mieszkała sama i zanim ktoś by wpadł na pomysł wyważenia drzwi znalazłby dwa ciała zatopione w fetorze rozkładu.
Przysunęła do łóżeczka krzesło i usiadła ciężko, chociaż ważyła tak mało, może tyle co to dziecko, które leżało wciśnięte w becik, a może jeszcze mniej, bo odkąd pamięta zamiast przybierać na wadze zawsze ją traciła i pewnie dlatego tak długo nie miała pojęcia, że jest w ciąży. Zresztą skąd mogłam wiedzieć, że właśnie w taki sposób to wszystko się odbywa? Tamtego dnia sama byłam jeszcze dzieckiem w kolorowych, pasiastych skarpetkach podciągniętych pod same kolana. Tej zielonej spódniczce, którą wówczas tak lubiłam, może nawet za bardzo, bo gdybym nałożyła spodnie, być może nie zwróciłby na mnie w ogóle uwagi i teraz dalej byłabym dzieckiem, a nie dorosłą, z mieszkaniem, prądem do opłacenia i dzieckiem leżącym tak cicho, że aż nie do wytrzymania, w drewnianym łóżeczku po kilku innych, może bardziej szczęśliwych niemowlakach. Ale było ciepło, więc szłam w mojej zielonej spódniczce, a on już na mnie spojrzał i nie było ucieczki przed tym wzrokiem, a potem przed rękoma, które trzymały mnie tak mocno. A kiedy między moimi nogami zaczął szukać jakiegoś przejścia, którego tam przecież jeszcze nie było, zrozumiałam, że nie jest człowiekiem i przestałam płakać, tylko zaczęłam błagać Boga, żeby zabrał ode mnie to zwierzę, które rozrywało mnie na strzępy, ale Bóg nie zrobił nic. Może miał na głowie jakieś ważniejsze sprawy, ocieplenie klimatu albo partyjkę szachów z Allachem, cholera go wie, w każdym razie pozwolił, żeby to wszystko przeszło w czas dokonany i żebym teraz siedziała na krześle przy łóżeczku dziecka, którego nie mogę kochać, bo nie należy do mnie, tylko do tamtego dnia, w którym umarłam.

Starsza kobieta, z włosami zakręconymi trwałą ondulacją w małe loczki upodobniające ją do innych kobiet, z takimi sami fryzurami i takimi samymi marzeniami, podeszła do drzwi i zadrżała. Jezus, Maria, Boże, wyszeptała i zakryła chustką nozdrza, ale to nic nie pomogło, zapach był zbyt intensywny i przenikał bezczelnie przez materiał jak pies, który nie gryzie a kąsa. Więc z krzykiem zaczęła pukać do innych mieszkań, ale nikt nie otwierał, bo ludzie nie lubią udzielać pomocy, jeżeli ktoś inny może to uczynić, więc i teraz siedzieli cicho. Jezu, Jezu, mówiła kobieta i zeszła piętro niżej, ale tam też nikt nie miał ochoty odryglować zamka, zresztą niektórzy myśleli, że jest świadkiem Jehowy, inni szeptali „wariatka jakaś”, a jeszcze inni pogłaśniali telewizor, żeby nie musieć nic mówić. A kiedy zeszła w końcu na ulicę poczuła, że nie ma już sił i zrozumiała też, że to jej nie dotyczy, więc tylko odmówiła Wieczny odpoczynek i poczłapała dalej, a w mieszkaniu, na drugim piętrze wciąż leżały dwa ciała. Dwa ciała tej samej wielkości, bo umierając kobieta, która tak naprawdę była jeszcze dziewczynką, zaczęła się kurczyć, jakby każdy oddech zbliżający ją do śmierci odbierał jej nie tylko życie, ale i wzrost. Więc na końcu była już tak mała jak leżące obok niemowlę, które zmarło jako pierwsze, z niewiadomej przyczyny czy też z braku miłości. A ona wówczas zrozumiała, że nie może bez niego żyć, bo właśnie straciła coś, co uzasadniało to wszystko przez co przeszła. Więc zamknęła oczy, a ponieważ nie potrafiła wykrzesać z siebie żadnej modlitwy, wyobraziła sobie tylko Kostuchę z długą, błyszczącą kosą. A Ona naprawdę przyszła i jednym, precyzyjnym cięciem pozbawiła dziewczynę głowy. Więc tak to wszystko wygląda, pomyślała nie swoimi myślami, bo nie mogły przecież wyjść z tej głowy, której już nie miała i poczuła dziwną radość. Taką, której nie czuła od dawna, a może nawet przez całe życie. A potem była ciemność – bezgraniczna, lepka, cierpliwa. 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz