wtorek, 27 maja 2014

Wyznania matki


Budzę się i przez chwilę, z tępym wyrazem twarzy, znamiennym dla osób nagle wyrwanych z rzeczywistości pełnej urwanych, nigdy niekończących się wątków, wpatruję się w ciemność, która nade mną wisi. Kilkukrotne mrugam oczyma dla poprawienia wizji, ale to nic nie daje. W bezksiężycową noc wieś zamienia się w pustynię pełną czarnych westchnień. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w mieście uliczne latarnie pracowały przez całą noc. Zdawało mi się wówczas, że wszystko wokół buczy, jęczy i buzuje. Jakby Miasto nigdy nie miało ochoty położyć się spać. I nawet jeżeli zamykałam oczy było to zamknięcie pozorne, niedostateczne, trochę udawane. Wieś natomiast wydaje z siebie zupełnie inne odgłosy. Szum aut jest w niej zastąpiony dźwiękiem ocieranych o siebie ramion drzew. A noc potrafi być tak czarna jakby ktoś pomalował mgłę.
Wyciągam więc rękę i odnajduję włącznik lampki. Krótkie „pstryk” i powinna nastąpić delikatna energooszczędna jasność. Tymczasem nic się nie dzieje.
- Miśka bawiła się lampką, pewnie wykręciła żarówkę – mruczy cień mojego męża po czym wtula się silniej w kołdrę.
Moja ręka dotyka szklanych rurek. Światło omiota swoim spojrzeniem przestrzeń pokoju uśmiechając się przyjaźnie do mojego dziecka, które siedzi w łóżeczku i wyciąga przed siebie rączki.
Powinnam była napisać, że obudziło mnie mlaskanie, piski i chichot. Rozradowana Miśka właśnie próbowała pozbyć się kołdry oraz prześcieradła, kiedy zapaliłam światło.

Podobno ciepłe mleko ma właściwości usypiające. Może faktycznie krowie podane w nocy dałoby taki efekt, modyfikowane nie ma takich przyjemnych skutków ubocznych. A Miśka postanowiła przesunąć sobie poranek o kilka godzin.
Kiedyś kusiło mnie, by wziąć udział w półmaratonie. Teraz mam wrażenie, że każdego dnia, a nawet w nocy, pokonuję coś w rodzaju matczynego maratonu. Od łóżeczka do łózka, od krzesełka do krzesła. Od Miśki do dwójki moich pozostałych dzieci, które nie lubią jak próżnuję. Więc kiedy tylko udało mi się w końcu za pomocą przymusowego kołysania głosem oraz ruchem wertykalnym, uśpić Maleństwo, obudziło się to sześcioletnie szkrabowstwo.
Schodami w górę, a potem na dół, po lek, bo „okrooopnie mnie boli nóżka, mamo”. Aplikuję placebo w postaci syropu z czarnego bzu i każę córeczce nałożyć wełniane skarpetki. Ból ucieka zanim pojawi się delikatne szczypanie w wykonaniu zbyt ciepłej tkaniny.
Przykładam ucho do drzwi syna. Żadnego szmeru, chrapnięcia, a nawet oddechu. Zadowolona już zamierzam oddalić się od pokoju nastolatka, kiedy tknięta jakiś nagłym impulsem uchylam delikatnie drzwi. Łóżko jest puste. Moje serce zaczyna łomotać jak oszalałe. Wiele razy słyszałam opowieści o tym, jak to gimnazjaliści uciekają w nocy na imprezy „pożyczając” samochód rodziców. Nie zawsze te historie mają dobre zakończenie. Dygocąc, z nogami które nagle utraciły swoją siłę i twardość zamieniając się w nieprzyjemną galaretowatą meduzę, pełznę na dłół obudzić męża.
- Mamo, dlaczego idziesz na czworaka? - słyszę głos syna.
- Bo uciekłeś z domu, zabrałeś samochód i rozbiłeś się gdzieś na pobliskim drzewie.
Mój syn uśmiecha się do mnie, gładzi moją rozgorączkowaną głowę i mówi pocieszająco:
- Na górze przestała działać spłuczka, więc poszedłem na siku na parter. Gdybym chciał iść na imprezkę to tylko za twoim przyzwoleniem, mamo, jednak, pomimo całego twojego rozgardiaszu, dobrze mnie wychowałaś. Poza tym wiesz, że jeszcze nie potrafię prowadzić samochodu, gdyż oboje z tatą skutecznie mnie odsuwacie od kółka.
Wzdycham ciężko i otrzepuję kolana.
- Rano wezwę hydraulika – mówię jak gdyby nigdy nic i wepchnąwszy swoje serce z powrotem do klatki, idę w stronę sypialni.

- Nie masz pojęcia co mi się przytrafiło – szepczę i wczepiam się w stopami w ciepłe ciało męża.
- Ymmm, chrrrr – odpowiada mi cała seria niezidentyfikowanych dźwięków.
- Opowiem ci jutro – szepczę i zatrzaskuję za sobą przestrzeń.

Huk spadającego drewna wywołuje w moim ciele odruch bezwarunkowy polegający na szybkim uniesieniu się na łokciach. Po chwili słyszę klapanie bosych stópek i już wiem, że Miśka postanowiła się obudzić. Zerkam na zegarek i krzywię się. Piąta rano. Tymczasem Miśka już gramoli się na głowę mojego męża, który zdaje się niczego nie czuć. Jej małe oczka szukają czegoś co by mogła cmoknąć niewielka buzia. Komórka nieopatrznie zostawiona na nocnej szafce staje się więc celem, który osiągnięty zostaje szybko, bez zastanowienia, z niejakim wyrachowaniem.
Odbieram córce telefon, wkładam, jako zamiennik, piszczącą zabawkę i przerzucam sobie Miśkę przez ramię.
- Tatuś jeszcze śpi – mówię. - Zostawimy go w spokoju.
Dziecko nagle orientuje się co zamierzam zrobić, więc otwiera swoją małą słodką buzię i wydaje z niej przeciągły pisk, który stopniowo przeradza się w krzyk, by po chwili być już wrzaskiem.
Uśmiecham się do Miśki.
- Nic z tego. Tatusia i tak nie zdołasz obudzić – mówię zadowolona i wymaszerowuję z pokoju pozostawiając za drzwiami sypialni męża, którego głowa nagle znalazła się pod puchową poduszką. 



wtorek, 20 maja 2014

Cmentarz

Nigdy nie przepadała za cmentarzami. Za bardzo przypominały o tym, że i ją kiedyś czeka dziura w ziemi wykopana przez chudych, kościstych grabarzy, którzy przyjdą pewnego wieczora i popijając piwo prosto z butelki będą rozmawiać o czymś zupełnie nieistotnym. Zadrżała i wbiła mocniej swoje palce w ramię narzeczonego. Mężczyzna na chwilę przymknął oczy, westchnął głęboko, a potem przyspieszył kroku. Spojrzała na jego zmęczoną twarz i zaczęła się zastanawiać dlaczego Michał wygląda tak źle. Przecież dopiero co skończył trzydzieści pięć lat, sporo jeździł na rowerze, a w każdy weekend chodzili razem na basen. „A dzisiaj koniecznie chciał przyjść tutaj”, pomyślała z niechęcią i zmrużyła oczy chcąc sobie przypomnieć jaki to dzień. Ale w głowie miała jakiś dziwny mętlik. Już od kilku tygodni czuła się bardzo niewyraźnie. Zupełnie jakby wszystko wokół, łącznie z nią samą, stawało się wyblakłe, wypłowiałe, zatarte. „Muszę wreszcie iść do lekarza”, mruknęła.
Michał zatrzymał i spojrzał na nią. Jego oczy były szkliste.
- Chyba masz gorączkę, martwię się o ciebie, wyglądasz ostatnio jakoś tak... starzej... Nie traktuj tego jak przygany, po prostu... Nie powinniśmy tu dzisiaj przychodzić. Przecież sam mi zawsze powtarzałeś jak bardzo nie lubisz cmentarzy... A może to ja mówiłam tobie, a ty potakiwałeś? W każdym razie – przechyliła głowę i spróbowała się uśmiechnąć. - oboje nie przepadamy za grobami, szarymi marmurami i posępnością tych wszystkich mogił szczerzących swoje zęby w ostatecznym uśmiechu. - Zawiesiła głos. Mężczyzna odwrócił od niej głowę i zaczął się wpatrywać w jakiś punkt. - W ogóle mnie nie słuchasz... - powiedziała z wyrzutem. I wówczas spojrzała na tablicę, do której tak silnie przykleił się wzrok jej narzeczonego. Puściła ramię mężczyzny i pochyliła się nad marmurową płytą.
- Nadio – wyszeptał. - Przepraszam...
- Nie musisz – powiedziała, a może jedynie pomyślała. Pochyliła się nad czarnymi napisami, ale nie mogła niczego odczytać. - Chyba znowu mam zapalenie spojówek, na dodatek nie zabrałam z domu soczewek...
- Mieliśmy tak wiele ze sobą przeżyć... Mieliśmy wybudować dom i spłodzić dzieci... a teraz...
- Czy ty ze mną zrywasz? Mój Boże... ty się przyszedłeś pożegnać! - Krzyknęła zaskoczona. - A więc ten cmentarz ma być symbolem śmierci naszego związku? Michale, nie rozumiem dlaczego...
- Nic dla mnie nie jest już zrozumiałe. Bez ciebie się zgubię, a jednak muszę iść dalej...
- Nie musisz iść beze mnie... - spojrzała na mężczyznę, ale on odwrócił się od niej i przykucnął wkładając głowę między dłonie. - Przecież wszystko się układało... Proszę, wytłumacz mi co to ma znaczyć?
- Wybaczysz mi kiedyś to, że będę żył bez ciebie?
- Nie wiem – odparła, ale chociaż bardzo chciała się rozpłakać łzy ugrzęzły jej głęboko w gardle i tylko piekły od środka zalewając jej umysł, zmazując całą pewność co do przyszłości, wszystkie plany i marzenia.
Przez chwilę stali w milczeniu. W końcu mężczyzna podniósł się, otarł oczy wierzchem rękawa i zacisnął zęby. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie. Podeszła bliżej i wyciągnęła do niego rękę.
- Daj nam szansę – wyszeptała zbyt cicho, by mógł zrozumieć jej słowa.

Podkrążone oczy Michała zdawały się być wyciśnięte na szarej twarzy. Zarost, którego nie golił od kilku tygodni rozpełzł się po jego policzkach tworząc czarny gąszcz, spośród którego wychylały się pojedyncze, jasne, bezbarwne włoski.
- Żegnaj – wyszeptał.
Zamknęła oczy. Kroki na ścieżce zaczęły się oddalać. Drobne kamyki uskakiwały przed ciężkimi butami jej narzeczonego, a ona stała wsłuchując się w owo delikatne drżenie ziemi. Po chwili zapadła cisza. Słońce delikatnie pieściło jej bladą skórę, ale ona tego nie czuła. Przykucnęła w miejscu, w którym przed chwilą stał mężczyzna, którego tak kochała i zaczęła dygotać. Jej ręka oparła się o marmurowy pomnik. I nagle sobie wszystko przypomniała...
Jeszcze raz spojrzała na grobową płytę. Litery przez chwilę jeszcze tańczyły nerwowo, po chwili jednak opadły bez sił, każda na swoje miejsce.
Kobieta przybliżyła twarz do napisu.
A potem rozległ się krzyk rozpaczy, krzyk którego nikt nie mógł usłyszeć...